Kuba – Kolumbia – Dzień 514

Dzień pięćset czternasty – 19. 02.2020

Poranek dziś jest bardzo wczesny. A powodem jest to, że Michał ma lot powrotny do Polski już o 7 rano, więc pobudka jest około godziny  4,30. Już wczoraj wieczorem nagadaliśmy się długo i właściwie nawet pożegnaliśmy. Jednak wstaję razem z Michałem i idziemy do auta Nelsona, który to już czekał na dole gotowy odwieźć naszego przyjaciela na lotnisko. Mamy nadzieję, że pomimo ogromnej ilości kilometrów, które zrobiliśmy na piechotę po Hawanie, podobał mu się pobyt na Kubie i nasze towarzystwo go nie zmęczyło za bardzo…

Kładę się jeszcze potem na 2 godzinki spać, ale dziś jest wyjątkowo gorąco, a klima w pokoju coś przestaje działać.. Ostatnie śniadanie konsumujemy ponownie na tarasie w przyjemnym cieniu. Potem jeszcze małe dwie godzinki relaksu przed wielkim pakowaniem. Michał przywiózł nam prezenty w postaci słodyczy od mamy z Polski. Dodatkowo dwa sygnały dźwiękowe do zamontowania w Defenderze. Zatem mamy lekką ekwilibrystykę, aby upchać to wszystko do naszych małych plecaków, ale się udaje…

Około 12 Nelson ponownie wykonuje kurs na lotnisko, tym razem z nami. Prawie dwie godziny spędzamy w kolejce do odprawy. Potem jeszcze kupujemy za ostatnie kilka CUC ładnie zapakowane cygara na prezent dla naszego znajomego w Bogocie, u którego stoi Defender. Lot do Cancun na półwyspie Jucatan w Meksyku, gdzie mamy przesiadkę, był bardzo krótki, zaledwie 1 godzinę i 20 minut. Dostaliśmy małą paczkę chipsów i napój i już prawie byliśmy na miejscu. Atrakcja było kilku pasażerów z Kuby, dla których wyraźnie był to pierwszy lot w życiu, bo emocje i „przerażenie” okazywali głośno i ekspresyjnie… 😉

dav

W Meksyku też zabierają mi chrzan, który Michał przywiózł z Polski. Na szczęście na lotnisku jest sklepik z nieco przydrogimi plastikowymi buteleczkami, kupuję i dzięki uprzejmości celników łyżeczką przekładam 30 ml chrzanu… Och.. dobrze że ptasiego mleczka nie zabrali… Śledziki zdążyłam zjeść jeszcze na Kubie…

jezu340

5 godzin oczekiwania na kolejny lot do Bogoty w Kolumbii nie zleciało już tak szybko. Jakoś ciągnął się ten czas nam straszliwie. Druga sprawa, że dochodziła już 22,30 kiedy to startowaliśmy i po prostu byliśmy zmęczeni. Przy lądowaniu przesunęliśmy zegarki o kolejną godzinę do przodu w stosunku do Meksyku i tym sposobem do hotelu dotarliśmy około 3 nad ranem… Całe szczęście rezerwacja pokoju była aktualna, więc szybko poszliśmy spać, aby nie tracić nocy.

——————————