Dzień dwudziesty ósmy – 21.10.2018
Każdego dnia ogarniamy się tak samo. Rano wstajemy, jemy śniadanie, potem kawa. Dziś niedziela więc trochę zmiana rytuału. Po południu siedzimy na basenie. Razem z Isabelle, jej mężem Williem i Harrym pluskamy się w wodzie. Jest bardzo gorąco, więc taka woda napompowana z oceanu wydaje się być marzeniem. Dołącza do nas jeszcze Sergey, Chef mate i popijając chłodny złocisty spieniony napój, lekko alkoholowy, moczymy się w słonej wodzie. Rozmowy toczą się oczywiście wokół pieniędzy. Isabelle roztacza przez Sergeyem wspaniałą wizję życia w Szwajcarii, gdzie życie jest drogie, ale bardzo przyjemne. On jej jednak nie dowierza, a jak się dowiaduje że na rowerze nie można jeździć w stanie nietrzeźwym, to w ogóle stwierdza, że to „crazy county” i przestaje wdawać się w dyskusje.
Czas mija szybko, a wieczorem mamy kolejny wieczór filmowo-zdjęciowy. Pokazujemy fotografie z kilku naszych wyjazdów, potem jeden film, drugi film, trzeci film. Kolejno z przygotowań Defendera, z poprzedniej wyprawy do Ameryki Południowej, potem przygotowany już film z obecnej pierwszej części wyprawy. Znowu siedzimy w kabinie pierwszego oficera, razem z kapitanem, wpada też na chwilę Krzysiek – starszy mechanik (tak się to nazywa po polsku), a tu na statku Chef Engineer.
Cały czas rozmowy toczą się wokół technicznych spraw. Jak działa sekstans. Sergeyj próbuje mi to wytłumaczyć, ale tak sobie myślę, że nawet po polsku mogłabym mieć trudność, żeby to zrozumieć, a co dopiero po angielsku. Nie zmienia to faktu, że po trzecim piwie i drugim kieliszku wina wydaje mi się, że jestem w stanie wszystko zrozumieć. W każdym razie ogarnęłam swoim umysłem, że kotwica waży około 45-50 ton! A do tego łańcuch na którym się ją spuszcza, ma długość półtora statku. A statek to nie byle co, bo nieco ponad 200 metrów. Czyli kotwica wraz z łańcuchem ma 300 metrów długości. To dużo. Aż trudno to sobie wyobrazić. Ale próbuję…