Wietnamczycy są mistrzami świata w `przewożeniu czegokolwiek na swoich skuterkach. Możesz zobaczyć na ulicy transport jajek skuterem, transport kur, świń czy stołów. Czegokolwiek chcesz. Wszystko jest dobre do przewożenia skuterem.
Rano wyruszyliśmy na skuterach do My Son Sanctuary. To przepiękne miejsce, które było Królestwem Champy (po wietnamsku Cham pa).
Państwo Czamów (jak można to spolszczyć) toczyło ciągłe wojny z sąsiadami, którymi byli Wietnamczycy od północy i Kmerowie od południa. Państwo Czamów istniało do XVII wieku, kiedy to ostatecznie zostało podbite przez Wietnamczyków. Jakoś dziwnie doszukuję się analogii do Państwa Polskiego, które na 123 lat zniknęło z mapy Świata, ale na szczęście wróciło. Czamowie nie mieli tyle szczęścia.
Zespół świątyń, a raczej tego, co z nich pozostało, jest zlokalizowane około 50 km od Hoi An. Powstałe w X i XI wieku świątynie zostały prawie definitywnie zniszczone podczas bombardowań przez USA tych terenów, w okresie wojny 1969 roku.
My Son było centrum kulturowym królestwa Czamów. Budowle charakteryzują specyficzne łączenie sklepienia, ułożone ze zbiegających się na szczycie cegieł. Czamowie nie znali, czy nie używali łukowego sklepienia, a jedynie układali cegły, które schodziły się u szczytu budowli. W wyniku tego świątynie mają grube mury i niewielkie wnętrza, a także wąskie wejścia.
Oczywiście pomyliliśmy drogi. Wietnamskie mapy są stworzone po to, by po pierwsze znaleźć je z wielkim trudem, po drugie są niedokładne, w większości poglądowe. Po trzecie mało która droga jest oznaczona i brak jakichkolwiek drogowskazów. Owszem, po przejechaniu 15 km, z głównej drogi AH1, są widoczne kierunkowskazy na My Son, ale raczej „reklamowe”, a nie drogowe. Na dodatek Wietnamczycy nie potrafią czytać mapy. Pytani o drogę wodzą bezwiednie palcem po mapie próbując zlokalizować swoją pozycję. Po kilku nieudanych próbach, przy których otrzymywaliśmy sprzeczne informacje, postanowiliśmy więcej nie pokazywać im mapy. Używaliśmy dedukcji :).
Jedziemy i mijamy niewielkie wioski tętniące życiem, ludzi pracujących na polach ryżowych, brodzących po kolana w wodzie. Nie wygląda to zbyt bogato, ale bardzo biednie też nie. W Wietnamie do wiosek prowadzą bramy. Bogato zdobione, oczywiście obowiązkowo flaga z sierpem i młotem.
Co prawda nadłożyliśmy drogi o około 13 km, ale dojechaliśmy do celu. Droga powrotna była juz dużo prostsza. Zatrzymaliśmy się jeszcze w niewielkim muzeum poświęconym królestwu Czampy. Zebrane są w nim ołtarze religijne, rzeźby z piaskowca i drobiazgi codziennego użytku. Część zbiorów poświęcona jest Kazimierzowi Kwiatkowskiemu, polskiemu archeologowi. Prowadził on prace w My Son przez kilkanaście lat. Przy jego dużym udziale sanktuarium to, oraz starówka Hoi An zostały wpisane na listę dziedzictwa UNESCO. Po przyjeździe do miasta zrobiliśmy spacer ulubionymi już uliczkami.
A przed powrotem do hotelu spędzamy godzinkę na zjedzeniu słodyczy i kawie przyglądając się wieczornemu Hoi An.