700 dzień wyprawy
Siedemsetny dzień wyprawy uczciliśmy wyprawądo USA. Wczoraj zadecydowaliśmy szybko, że jedziemy zobaczyć/kupić kampera. Co prawda trochę to trwało, bo czekaliśmy aż Andrzej z Iwoną przyjadą na budowę. Trochę po deszczu perturbacji, dużo nowych problemów, ale przecież wszystko musi się udać. Wczoraj więc o 16 podjęliśmy decyzję że jedziemy. Nigdy nie ma na to dobrego momentu, wobec tego nie ma co zwlekać i zrobić to natychmiast.
I tak też zrobiliśmy. Zarezerwowaliśmy w Alamo auto w Tijuanie, spakowaliśmy nezbędne rzeczy ubrania jakieś kosmetyki, trochę elektroniki i Uberem pojechaliśmy do wypożyczalni. Tam w miarę szybko się ogarnęliśmy i już po 20 minutach jechaliśmy w stronę granicy. Razem na 4 dni wypożyczenie auta wraz z ubezpieczeniem kosztowało nas 227 USD. Jedziemy. Na granicy prawie że pusto, to znaczy chyba z godzinę stalismy, ale nie dłużej. Uroczy pan celnik zapytał gdzie jedziemy. POwiedzieliśmy że do Los Angeles. Pokiwał głową i oddał paszporty. Pojechaliśmy bez żadnego problemu. Takie wpuszczanie to ja rozumiem. Nie ma to jak era Trumpa. Wszystkich już bez problemu wpuszczją . Hahaha.

Przejechaliśmy jak najbliżej pierwszego wytypowanegoo kampera do oglądnięcia, zaczęismy pisać po ludziach, czy można jutro (czyli dziś) zobaczyć i finalnie wylądowaliśmy w hotelu Super8. Najtańszy, nie ma co szaleć. Ale na śniadanie można sobie samemu zrobić gofry. Napalam się jak szczerbaty na suchary. Ale jednak to nie to samo, co wafle które Wiesława robi na swojej żeliwnej maszynce….


Rano ruszyliśmy na oglądanie. Na pierwszy ogień poszły komisy. Pierwszy oglądany przeze mnie kamper zauroczył mnie bardzo. Był co prawda lekko zniszczony, zmęczony ale w środku wyczyszcczony, dywany i wykładziny ofoliowane, żeby nie było śladów użycia. To dobry chwyt marketingowy…

Ruszamy dalej. Mamy umówionego gościa dosyć daleko bo nad Los Angeles. Jedziemy. Przyjeżdżamy na miejsce. No jest piękny. Układ taki jak byśmy chcieli, jakby korytarz boczny do sypialni, łazienka osobno. Bo musze powiedzieć że nic mnie bardziej nie irytuje niż przechodnia łazienka w RV. To coś okropnego. Nie wiem skąd to Amerykanie sobie wytrzasnęli. W hotelach często też jest podobnie, że umywalka jest nie w łazience ale w pokoju, tuż obok łazienki.




Niestety cena wydaje się poza naszym budżetem. Bardzo byśmy się chcieli zmieścić w budżecie ze sprzedaży Defendera. Ale ten kamper, którego oglądamy jest po 26. Negocjujemy, bo jest piękny. Schodzi do 24,5. Ciągle dużo. Układ piękny, ale łapy nie działają, Nie ma waznej rejestracji i smogu, czyli dokumenty które się odnawia i które powinny być… Nie ma też korka przy wlewie paliwa. Gość wyciąga foliowy wór i mówi że to tymczasowe zabezpieczenie. Azerbejdżańczyk.
Na razie jedziemy dalej. Myślimy. Nie ukrywam, że mnie zauroczył ten kamper. Dalej podjeżdżamy do gościa pochodzenia Izraelskiego. To lubię w Ameryce. To multikulti…



Zdjęcia nigdy tego nie oddadzą. WYgląda świetnie, ale w rzeczywistości jest bardzo zmęczony, zniszczony wewnątrz. Dobry, ale nie. Izrealski amerykanin mówi że 23,5 i ani grosza mniej. Zero negocjacji. Mówimy pas, choć on przekonuje, że do niego wrócimy i że to najlepszy wóz jaki możemy kupić.
Zmęczeni jesteśmy już dziś. Jest późno, musimy coś ustalić. NIe ma żadnych innych sprzedających, któzy by dziś chcieli pokazać. Jest już prawie 17. Szukamy hotelu Musimy ogarnąć na jutro plan „zwiedzania”. Szukania kamperów. Nic nie ma. Jesteśmy wykończeni tym oglądaniem i umawianiem się z ludźmi. Odległości są duże i coś znajeść w jakimś małym promieniu – nierealne…
Wstępujemy jeszcze do Camper World. Taka amerykańska sieciówka dla camperowców. Oglądamy różne rzeczy….

Hotel trochę kiepski na dziś – Day inn… ale w nagrodę niedrogi – 77 USD. Jemy jeszcze w Macdonaldzie. Znowu mnie po tym boli brzuch, ale jakoś chyba trzeba wytrzymać.
27.01.2025