Argentyna – sto dwudziesty trzeci dzień wyprawy

Jakoś tak wielkie miasta nas trochę męczą. Być może jest to spowodowane powtarzalnością się architektury… Kolejny kościół, bazylika i kolejny plac o tej samej nazwie. Może we wcześniejszym etapie podróży Patagonia zrobiła na nas tak duże wrażenie, że teraz brakuje nam natury. Wszystkie dotychczas odwiedzone przez nas miasta były bardzo ładne i miały fajny klimat. Ale teraz myślimy o odmianie.

Dlatego dziś obieramy kierunek na prowincję. Odbijamy trochę z naszej drogi w kierunku północnym i po około 200 km dojeżdżamy do małej miejscowości Miramar. Miasteczko to jest urokliwie położone nad równie ciekawym Mar Chiquita. To największe jezioro w Argentynie jest piątym co do wielkości jeziorem na świecie. Jego średnia głębokość wynosi około 12m. Jedziemy na obrzeże miasteczka do stojącego tam nad samym brzegiem ogromnego niszczejącego budynku. Jest to dawny ekskluzywny hotel Viena. Widzieliśmy zdjęcia, na których wody jeziora zalały jego część stojącą bliżej brzegu. Dziś woda jest nieco niżej i możemy wjechać motocyklami pod same jego ściany. Rdzewiejące rury, wybite okna i tablice ostrzegające przed niebezpieczeństwem trzymają nas w bezpiecznej odległości. Podziwiamy ten niecodzienny obraz chwilę. Niestety ogromne roje komarów skutecznie nas z tego miejsca przepędzają.

były Hotel Gran Viena
były Hotel Gran Viena

Wjeżdżamy do Miramar po wale ochraniającym jego ulice przed wodą. Po naszej prawej stronie widać jakby zalaną część ulic i pozostałości miejskich zabudowań. Miejscami wał jest usypany na starych ulicach, których część znika pod wodą…

Znajdujemy pokój z kuchnią i jesteśmy szczęśliwi, bo jak mówi klasyk, szczęście to nie cel w życiu, tylko sposób życia. Nastąpił u nas klasyczny przesyt podróżniczy i musimy troszeczkę odpocząć. Decydujemy, ze na trzy noce zatrzymamy się w tym urokliwymi miejscu.