Argentyna – Villa Gesell – sto trzydziesty siódmy, ósmy i dziewiąty dzień wyprawy

Rano okazało się, przy próbie odpalenia Krzyśkowego motoru, że zdechł akumulator. Zdechł tak tragicznie, że nawet kontrolki się nie świeciły. Niestety, oznacza to że chyba nie mamy wyjścia i musimy kupić nowy akumulator.  To nie są dobre wiadomości.

W sobotni poranek pojechaliśmy na zakupy. W mieście są dwie główne ulice (Avenidy) – nr 3 i bulvar Gesell.  Avenida 3 jest bardzo mocno turystyczna, a bulwar przeznaczony jest dla mieszkańców. Tu mieszczą się główne sklepy spożywcze (nie turystyczne, czyli trochę tańsze), mechaniczne, z wyposażeniem domowym i hotelowym, techniczne, warsztaty, i temu pokrewne. Wszystko co jest potrzebne do życia i funkcjonowania tutaj. Na przykład sklep z akumulatorami do motocykli. Niestety, model BMW ma zupełnie inne wymagania (plus po prawej) więc taki akumulator trzeba dla nas sprowadzić. Niby można kable zamienić, ale nie ma takiej potrzeby, skoro mamy trochę czasu i możemy poczekać. Zamówiliśmy zatem i czekamy. Przy okazji kupiliśmy olej i będziemy wymieniać… Czegóż to się nie robi, by utrzymać motory w dobrej formie. W końcu musza jeszcze przejechać z cztery tysiące kilometrów… w drugiej części naszej podróży… jak już tylko odpoczniemy trochę w Villa Gesell… czyli jeszcze parę tygodni. Jak to dobrze, że na świecie są tacy ludzie, którzy nam to umożliwiają…

Udało mi się dziś wysłać PIT-y. Internet to cudowna sprawa. Wczoraj wieczorem upiekliśmy nasz pierwszy chleb w Argentynie. Trochę mało soli, trochę za krótko był w piecu, ale całość jest ok. Przymierzamy się teraz do sernika na kruchym spodzie…. Skoro robimy sami twaróg, to trzeba go wykorzystać.

Póki co zrobiliśmy kruche ciastka. Pycha. Do kawki jak znalazł…