Poranek uwzględniając przesunięcie czasu o 6 godzin do przodu zastał nas już w Amsterdamie. Mgliście i pochmurno, nie wspomnę o temperaturze, która tu oscyluje w okolicach kilku stopni na plusie. A my przyzwyczajeni przez ostatni rok do upałów powyżej 35 stopni, zimo odczuwamy podwójnie. Szczególnie Iza, bo trzęsie się przy każdym kontakcie z powietrzem na zewnątrz…
Oczekiwanie na drugi lot przebiega nam w miarę komfortowo, bo korzystamy z poczekalni dla klasy Bussines, a tu jest darmowa kawa, napije i jedzenie… Zatem w stronę bramki na samolot udajemy się tuz przed samym wylotem około 14 godziny. Samolot jest dużo mniejszy, ale za to wewnątrz po starcie otrzymujemy ponownie posiłek w postaci napojów i sałatki z kurczaka, oraz smaczny deserek.
Za oknem podczas lotu słońce szybko chowa się za naszymi plecami i wlatujemy ponownie w strefę mroku… To taki efekt przemieszczania się w przeciwna stronę niż ruch słońca. Lądowanie jest w miarę łagodne, a odbiór bagażu sprawny. Trochę się obawialiśmy czy doleci do Warszawy po zamieszaniu na lotnisku w Kartagenie w Kolumbii…
Na terminalu spotykamy na się na moment z synem Barbary i Carlosa w celu przekazania maleńkiej przesyłki od nic, a następnie już podjeżdża po nas Beata z Luxem i zabierają nas do siebie na pyszna kolacje i upragniony odpoczynek. Przedtem jeszcze obgadujemy znajomych 😉 i gadamy długo do wieczora…
Dzień osiemset dziesiąty – 11.12.2020
———————–