Dzień trzydziesty czwarty – 27.10.2018
Sądny dzień wczoraj. O 14.00 podpłynął pilot. Wszystko wydawało się być dobrze, widziałam jak z małej łódki przemieszcza się w stronę statku, wysoki, lekko przyprószony siwizną mężczyzna. Potem widziałam ten moment jak chwycił się drabinki i raptem, w ciągu jednej sekundy znalazł się w wodzie. Unosił się przez dłuższą chwilę, aż miałam dreszcze, bo jak to obserwowałam to deszcz lał jak z cebra, stałam pod daszkiem i lekko się wychylając z wrodzonej ciekawości, myślałam, kurcze, to takie dziwne, nierealne wydawałoby się zdarzenie. Pierwszy raz coś takiego widziałam. Jak się okazało później wszyscy, nawet doświadczeni oficerowie widzieli taką sytuację pierwszy raz w swojej karierze. Po chwili udało się wciągnąć go na pokład łodzi którą przypłynął. Potem sprawy potoczyły się dynamicznie (nie mylić z błyskawicznie). Dwie godziny później przypłynął następny pilot, młodziutki Brazylijczyk, w ciągu godziny weszliśmy do portu w Vittorii, niestety ogromny deszcz jaki nas przywitał nie zachęcał do niczego. My jednak z uporem maniaka w kurtkach przeciwdeszczowych tkwiliśmy pod zadaszeniem na mostku kapitańskim i patrzyliśmy jak Wybrzeże Brazylii wita nas deszczem. Ma się takie wrażenie, ze deszcze jest tu bardziej mokry niż w Polsce. Jest taki gęsty, nawet nie intensywny, ale bardzo gęsty.
Tuż po dziewiątej na pokład przyjechali też brazylijscy przedstawiciele prawa i zaczęli kolejne przesłuchania. Po kilku godzinach Chief officer pojechał na takie już oficjalne przesłuchanie, gdzie był i tłumacz i adwokat, a jak wrócił po pięciu godzinach, na trzy godziny pojechał Kapitan. Nie może być tak, że zarówno kapitan jak i pierwszy oficer są nieobecni na pokładzie. Ogólnie rzecz ujmując sytuacja trudna, wyjątkowa, żeby nie powiedzieć, że dramatyczna, bowiem pilot mógł zostać wkręcony w śrubę statku i nie przeżyć. Wszystko mogło się zdarzyć. Na szczęście podobno tylko ma złamany palec u ręki. Cały dzień bardzo nerwowy, zwłaszcza że od rana rozpoczął się wyładunek.
Show must go on. Praca idzie na przód. Trzeba było jak najszybciej wyładować i załadować auta i kontenery. Tymczasem ogromny jacht który mieliśmy na pokładzie miał być wyładowany właśnie w Vittorii. Nabrzeże wąskie, suwnica niby ok, ale jej boczne ściany(nogi?) nie pozwalały po prostu na podniesienie łodzi i przeniesienie na nabrzeże. Dźwig musiał ją podnieść, potem obrócić, następnie opuścić i znowu obrócić by móc ulokować na odpowiednim miejscu na placu. Cała operacja trwała ponad 8 godzin, bo pierwsza próba się nie powiodła i stewadorzy musieli opracować nową koncepcję przymocowania 18 metrowego jachtu do dźwigu, uniesienia na pasach i rozładowania.
Wieczorem już wszystko jako tako ucichło i czekaliśmy tylko na informację co będzie dalej, kiedy wypłyniemy, jak sprawa zaniedbania oceny sprawności drabinki dla pilota się zakończy. Bo okazało się, że to właśnie drabinka urwała się i spadła razem z pilotem.
Jakby było mało wszystkiego to na pokład wczoraj wsiadł również inspektor z RINA, który ma za zadanie ocenić stan techniczny statku, by mógł być wystawiony certyfikat. Przydatności, zdolności technicznej do dalszego urzytkowania. Łazi, szuka dziury w całym, kontroluje, sprawdza…