No to byliśmy po odprawie. I cóż dalej – stanęliśmy przed nie lada pytaniem, bowiem wszędzie pusto i głucho. Całe przejście jest trochę senne. Podszedł do nas jakiś kierowca taksówki, zaproponował 2000 batów, za transport na Ko Chang. Popukaliśmy się w czoła. Za chwilę okazało się, że parkujące obok motory, to „taksówki”, którymi można dostać się do miasta. Podjechaliśmy na dwa motory. Jako pasażerowie za jedyne 50 batów od osoby. Każde z nas siedziało z tyłu za czerstwym Tajlandczykiem. Przyjechaliśmy. Diabli wiedzą gdzie. Stały cztery songthaew’s, żadnego napisu nie było po angielsku. Kilku mężczyzn leniwie leżało w hamakach i rozmawiali między sobą. No nic. Jakoś się porozumieliśmy, że za 20 minut jadą. Ale gdzie, tego już nie wiedzieliśmy. Kiedy odjeżdżaliśmy i jechaliśmy, to cieszyliśmy się tylko, że kierunek jest dobry, bo na południe, czyli słońce po lewej. Gdyby było pochmurno, byłoby trochę gorzej :).
Dojechaliśy jak się okazało do Chantaburi. Wysadzono nas na dworcu autobusowym. Przez 10 minut szukaliśmy autobusu. Okazało się, że mini bus odjeżdża do Trat. W dobrym dla nas kierunku. Wsiadamy. Po 5 minutach kolejna przesiadka. Nowy minibus, ale już z kompletem miejscowych. Ruszamy. Jedziemy kolejne pół godziny. Kierowca zatrzymuje się prawie w szczerym polu, otwiera drzwi i woła „Ko Chang”.
Niby mamy wysiąść, ale znowu jesteśmy w dziwnym miejscu, koło jakiejś agencji turystycznej. No dobrze, mówimy, i przesiadamy się na ostatnią już songthaew do przystani promowej. Uff, w końcu dojeżdżamy w kolejne pół godziny do wybrzeża. W niezbyt dużej odległości widzimy kilkuset metrowej wysokości wzgórza celu naszej podróży. Wzniesienia są porośnięte lasem. Cały obszar Ko Chang wraz z kilkudziesięcioma mniejszymi wyspami jest parkiem narodowym. Teraz już tylko prom na Ko Chang, następnie kolejna songthaew i jedziemy do hotelu. Niestety nie zarezerwowaliśmy nic wcześniej, bo nie wiedzieliśmy, czy zdążymy dziś dojechać na tą wyspę. Każemy się zawieść do hotelu, który oglądaliśmy wcześniej w internecie.White House.
Cóż. Stosunek jakości do ceny jest nieadekwatny (to tak delikatnie mówiąc). Na jedną noc bierzemy tą drożyznę i wypożyczamy skuter. Przejeżdżamy kilkanaście kilometrów wzdłuż wybrzeża i znajdujemy fajne, niedrogie miejsce. Ciekawy, w rustykalnym stylu bungalow na jutro. Bliziutko plaża, leżaczki masaże i te sprawy. Życie ma sens. 🙂