Dziś ponownie intensywne zwiedzanie. Trzeci dzień z kolei wykorzystujemy skuter wypożyczony z hotelu. Jest to chyba najlepszy sposób na samodzielne poruszanie się po okolicy. Nie bardzo lubimy zorganizowane zwiedzanie. W grupach jeżdżących turystycznymi busami wszystko robione jest na czas. Odwiedza się przy okazji sklepy, fabryczki i warsztaciki dla turystów. Skuter daje dużo swobody w wyborze kierunku i czasu jazdy. Pewną niedogodnością jest konieczność samodzielnego załatwiania biletów wstępu, zaznajomienia się z topografią terenu. Ale lepiej można poznać kraj który się odwiedza. Choć czasem napotyka się na różnego rodzaju kłopoty to jest sporo zabawy i przygody. Około 15 kilometrów na północ od Hoi An jest interesujące miejsce zwane Marble Mountains. Jest to kompleks pięciu wzniesień na płaskim terenie.
Legenda głosi, że król Minh Mang ( jego grobowiec zwiedzaliśmy w Hue), przejeżdżając tędy nazwał je górami pięciu żywiołów, Kim Son (metal), Moc Son (drzewo), Hoa Son (ogień), Tho Son (ziemia), Thuy Son (woda). Na największej z nich (Thuy Son) znajdują się różne pagody, a wewnątrz jaskinie. Wspinamy się po 150 schodach jak nas poinformowała pani przy zakupie biletów wstępu, do pierwszej świątyni. Dla leniwszych turystów zbudowano windę. My twardziele nie korzystamy. Pięknie wkomponowana w zbocze wzniesienia i bogato zdobiona robi na nas duże wrażenie. Jak się potem okazuje, wędrówka pomiędzy poszczególnymi punktami wymaga niezłej kondycji. Idziemy właściwie ciągle stromymi schodami. Jednorodna jakby się zdawało z zewnątrz góra w środku poprzecinana jest wieloma rozpadlinami i zboczami. W jednej z kilku jaskiń oczom naszym ukazuje się po zejściu w dół ogromna komnata. W sklepieniu widać niewielkie otwory przez, które sączą się strużki światła. W niektórych miejscach nawet większe snopy światła padają na wilgotną od wody posadzkę. Widać, że jaskinia żyje swoim życiem. Przez dwa otwory w sklepieniu jaskini, cyrkulacja powietrza powoduje, że jest ciągły przewiew wewnątrz.
U podnóża góry rozciąga się wioska, w której prawie każdy sklep zajmuje się sprzedażą wyrobów z kamienia. Kamieniarze są na każdym kroku produkując i sprzedając zarówno ogromne rzeźby, np. posągi Buddy czy święte statuy jak również zwierzęta i niewielkie wyroby jak moździerze. Wszystko z kamienia.
Z Marble Mountains jest już niedaleko do Da Nang, korzystamy z tego i jedziemy zobaczyć ten powstały 200 lat temu port, który przejął ruch morski z Hoi An. Miasto jest rozległe, przestrzenne i dość spokojne. Wysokie hotele na brzegu robią wrażenie, po wszystkich niskich zabudowach starówek wietnamskich, jak Hue, Hoi An czy Hanoi, które dotychczas widzieliśmy.
Oglądamy hotel w którym się jutro zatrzymamy. Jest ok, zwłaszcza, że przecież z samego rana mamy samolot, więc długo w nim nie zabawimy.
Zatrzymujemy się na kawę. Knajpa nazywa się Kayla Coffee przy Nguyen Van Linh. Oglądamy menu, ceny przystępne. Kawa najpyszniejsza, jaką do tej pory piliśmy. Prosimy o rachunek. Przychodzi młody mężczyzna i pewnym tonem mówi, że 135 tysięcy. Liczymy w głowach – nie powinno wyjść więcej jak 90 tysięcy… więc? Mówimy, żeby przyniósł menu. Po 5 minutach przynosi rachunek na którym wydrukowana jest wartość 85 tysięcy, za trzy pozycje, które zamówiliśmy, a 20 tysięcy dopisane jest ręcznie. Podchodzi dziewczyna, która przyjmowała zamówienie i mówi, że to podatek. Tłumaczymy, że jeśli jest napisane ręcznie, to nie płacimy. Nie ma na rachunku – nie ma pieniędzy. Owszem, w Hanoi spotkaliśmy się z opłatą za serwis (obsługę) od 15 do 20 %, ale jest to napisane w karcie. W dodatku nie dopisuje się tego ręcznie. Bardzo nam się podobało, jak zmieniały się ceny w miarę, kiedy drążyliśmy temat. Okazuje się, że nawet przy zamawianiu kawy należy się targować… i nie brać na poważnie tego, co jest powiedziane.
Wieczorem jesteśmy już a Hoi An. Miasto ponownie rozświetlone lampionami, ponowie jesteśmy w BoBo cafe i jemy makaron lub ryż :). Niechętnie stąd wyjeżdżam. Prawda jest taka, że Hoi An skradło me serce. Im dłużej się tu przebywa, tym bardziej chce się tu zostać.