Argentyna – osiemdziesiąty ósmy dzień wyprawy

Dziś mogliśmy dłużej pospać. Nigdzie się nie śpieszymy, spokojnie wypoczywamy na campingu. Rano śniadanie, kawusia i inne tego typu przyjemne sprawy. Mamy połączenie z Internetem cały czas, więc korzystamy z tego namiętnie. Po 12.00 jedziemy pooglądać miasto. Wyraźnie widać wpływy niemieckie, szwajcarskie i austriackie.

SONY DSC

Wydaje nam się, że co drugi staruszek to Niemiec, ale pewnie to tylko złudzenie.Spacerujemy głównymi, turystycznymi ulicami. Wszędzie pełno sklepów z wyrobami z czekoladą. Lubują się tutaj w czekoladkach, dosłownie co drugi sklep to czekoladownia. Czekolady są różne. Przeważnie małe lub większe pralinki sprzedawane na wagę, w różnych kształtach, często są to też owoce (na przykład wiśnie) unurzane w grubej czekoladzie. My kusimy się jak zwykle na lody. Nie będę już się powtarzać, ze nie umywają się do naszych ulubionych faworytów z Villa Gessel.Po południem przeprowadzamy krótką inspekcję motorów. Psują się bestie.

SONY DSC

Trzeba je w kółko naprawiać. Dolewamy wody destylowanej do akumulatorów. Okazało się, że prąd ładowania jest za duży, a znaczna część wody wyparowała. Od razu czyszczenie klemów.  Wieczorem temperatura mocno spada… gdzie moja czapka???