Przez Atlantyk – trzydziesty trzeci dzień wyprawy

Oczywiście nie przestawiliśmy zegarków. Zapomnieliśmy. Dzięki temu wstaliśmy rano (lepiej chyba napisać, że zwlekliśmy się z wyra) niby normalnie, ale pędzimy do mesy, a tam cisza i spokój – śniadanie dziś godzinę później przecież, więc messmen i messboy sobie jeszcze śpią. Wróciliśmy zatem do kabiny, teoretycznie zyskując godzinę na krótką drzemkę, omówienie ważnych spraw (!!!) i tak dalej.

Wyszliśmy na chwilkę na zewnątrz, a tam pełno robaków na pokładzie. Moja żona mówi, że to ważki, ale ja tam widzę tylko same robaki… Różne amerykańskie robaki… Wielkie ćmy i inne latające stworzenia. Wczoraj dosyć mocno wiało i być może jakiś prąd powietrza przygnał te stworzenia na statek.

Po śniadaniu robimy pokaz naszego filmiku z rejsu. Przez ostatnich kilka dni udało nam się poskładać w całość niezliczoną ilość kawałków. Dobrać muzykę, różne efekty i w końcu jest całe dzieło. Ciągle mamy ochotę coś zmieniać, ale ogólnie prezentacja bardzo się podobała.

W dalszym ciągu stoimy na redzie w okolicach Montevideo. Statek co jakiś czas zmienia swoje ustawienie. Ale jest to raczej spowodowane ustawianiem się okrętu dziobem do wiatru. Dopiero po kolacji zaczęliśmy odczuwać zmianę w rytmie pract silnika, a potem statkiem zaczęło lekko kołysać.

Nie wpłyniemy dziś do Zarate, bo mamy ponad 300 km, a wyruszyliśmy dopiero o 21.00…