Argentyna – sto dziewięćdziesiąty trzeci dzień wyprawy

Wczesnym rankiem, skoro świt, to jest około 11.00 wyjeżdżamy z Colon. Mieliśmy tu zostać na dwie noce, ale pomimo, że dni są stosunkowo ciepłe, jak na zimę w Argentynie, to jednak temperatura w nocy pozostawia trochę do życzenia, jak na pomieszczenia ze słabym ogrzewaniem. Nie, żebyśmy zmarźli w nocy, ale jednak nieogrzewana łazienka nie zachęca do pozostawania w niej dłużej, niż to konieczne. Jedziemy zatem do Gualeygachu i tam zostaniemy na noc. W tym mieście już byliśmy, przejazdem. Było to w styczniu, kiedy pierwszy raz przekraczaliśmy granicę z Argentyną, w kierunku Buenos Aires. Teraz, po raz kolejny „zamknęliśmy kółko”. Gualeygachu nas trochę zaskoczyło. Całkiem duże miasto, z malowniczym placem, na środku którego tradycyjnie znajduje się pomnik San Martina. Znajdujemy stosunkowo niedrogi hostel przy samym głównym placu i zatrzymujemy się na noc. Nie liczymy na zbyt wiele, jeśli chodzi o temperaturę w pomieszczeniu, ale widok mamy na katedrę, więc nas to zadowala. Zadowala nas też cena za hostel, bo w tym ostatnim tygodniu naszego pobytu w Ameryce Południowej nie ma za bardzo z czym szaleć…

SONY DSC

Liczymy nasz majątek w Peso argentyńskim – ani dużo ani mało. Za mało żeby szaleć… Nie zważając jednak na to idziemy do restauracji zjeść już po raz ostatni argentyńską wołowinę, do tego zwiększamy dawkę szaleństwa i zamawiamy rabas, czyli kalmarowe krążki panierowane i pieczone w głębokim tłuszczu. Na dokładkę empanadas i już jesteśmy zadowoleni.

Wieczorem fundujemy sobie jeszcze lody, robiąc pożegnanie z argentyńskimi lodami w lodziarni Cremolatti. Noc mija nam przyjemnie. Zrobiło się nawet ciepło, a Kostaryka wygrywa mecz z Włochami. Koniec świata!!!

Jutro jedziemy do Urugwaju. Dziś był nasz ostatni dzień w Argentynie. Trochę smutno…