Dzień dziewięćdziesiąty szósty 28.12.2018
Pokój ze śniadaniem, płacimy 120 tysiecy. Niecałe 20 dolarów. Wyspani, pogryzieni przez komary, ale daliśmy radę. Śniadanie to bardzo słodka kawa, podobna do zbożowej, albo jakiejś rozpuszczalnej ale obok kawy to chyba nie stało, z mlekiem. Do tego bułeczki. I Sok z kartonu. Chyba pomarańczowy.
Ruszamy o 9.00 Paragwaj jest sympatyczny. Wiele wiosek mijamy po drodze. Są one takie tematyczne. W jednej pełno przydomowych straganów z deskami do krojenia i innymi drewnianymi akcesoriami. Miedzy innymi konstrukcja dla zatrzymywania krów, uwięzienia ich na miejscu i na przykład zrobienia szczepienia, lub innych rzeczy.. Kolejna wioska to producenci piłek. Najpierw myśleliśmy, ze to chińskie piłki, ale nie . Okazało się ze jest fabryka w wiosce. Nawet niejedna..
Następna wioska, to producenci miodów z trzciny oraz regionalnych ciastek z miodem (pan de miel).
My jemy w lokalnym barze (comedor) empanadas i sałatkę owocową. Ruszamy spokojnie dalej. Co kawałek, w zasadzie w każdej wiosce jest stoisko z ziołami, zwykle drewnianym moździerzem i sprzedawca przygotowuje ci yuyos, czyli naturalne ziołowe wygniecione w moździerzu zioła z zimną wodą i z lodem. Wlewasz to do termosu i pijesz z Yerba Mate. Cały dzień i naprawdę pomaga znosić upały.
Popołudniem dojeżdżamy do Guarambare. Rozpętuje się wielka ulewa. Zatrzymujemy się u Franciszkanów. Wieczorem pizza i trochę wina.