Przez Atlantyk – Dzień 42

Dzień czterdziesty drugi– 04.11.2018

Nie wiem, czy kiedyś mieliście okazję być na imprezie karaoke, szczególnie filipińskiej. Jeśli nie to polecam. Co prawda potem ma się całkiem porządnie zdarte gardło, ale co tam, raz się żyje… Do tego otwartość i życzliwość tych ludzi jest niesamowita. Całkowicie zacierają się granice służbowe i kulturowe. Bardzo głośna muzyka, dwa mikrofony teksty piosenek z nieskończonej wydawać by się mogło pamięci komputera, dają gwarancję dobre zabawy.

Podczas takiej imprezy nie czuje się prawie w ogóle tremy. W naturalny sposób rosły i poważny wydawać by się mogło facet śpiewa, a dookoła dopingują go koledzy z pracy. Wystarczy powiedzieć, że gardło Boli nas oboje i to strasznie… Prym wiodło podczas tych śpiewów dwoje Filipińczyków, Sergiej, Harry i oczywiście Izabela. Mi przypadł w udziale jakiś Hiszpański przebój, było ciekawie…

„I wanna fall from the stars
Straight into your arms
I, I feel you
I hope you comprehend”

Dziś leczymy trochę gardła. Na śniadaniu prawie by doszło do spięcia z Rainholdem i Kateriną. Naprawdę nie mogę dojść o co chodzi z tą sytuacją pośród pasażerów. Zrobiły się dwa obozy. Już od 3 chyba dni Tom i Eveline, oraz Katerina i Rainchold przenieśli się do osobnego stolika……….. Nie wiem o co dokładnie chodzi, ale wczoraj odmówili zaproszeniu na karaoke. Są skrycie złośliwi i nawet już nie chcę dociekać o co im chodzi. Działają mi na nerwy straszliwie. Ze względu na kapitana nie drąże tematu dalej i mam nadzieję na szybkie opuszczenie statku. Resztą podobną opinię ma o nich Isabelle, powiedziała, że mogą iść do diabła w Montevideo…