Laos – dzień dwudziesty siódmy wyprawy

Śniadanie w „Indochina Spirit Restaurant”. Stoliki z białymi obrusami, na śniadanie bagietka z jajkiem sadzonym, sałatka z owoców z jogurtem i herbatka. Z jednej strony dobrze, że są bagietki, bo w Tajlandii czy Malezji praktycznie w ogóle nie ma pieczywa. Ale przy śniadanku westchnęłam:”jak przyjedziemy do domu, to chleb pieczemy”, na co mój mąż;”tak, tak, i rosołek, a nie te zupy cytrynowe”.

 luang prabang karmienie mnichów 151

Fakt, jedzenie jest ciekawe, czasem nawet smaczne, ale powoli zaczynamy tęsknić za swoimi przyzwyczajeniami.

Noc była dziś mało spokojna. Wczoraj wieczorem do guesthousu, w którym mieszkamy przyjechali Chińczycy. Jakaś grupa większa, około ośmiu osób. Hałasy, krzyki, ostry , gwałtowny, urywany nagle język. To, że mieszkamy w budynku zbudowanym w stylu kolonialnym ma niezaprzeczalny urok. Niestety, ma też wady. Główną jest to, że jest to lekka konstrukcja. Drewniane drzwi z litego drewna, bez uszczelek, powodują, że słychać każde, nawet najlżejsze stuknięcie drzwiami. Nie mówię już o tym, że ściany są cienkie, jedynie ze sklejki, wiec słychać wszystko. W pomieszczeniach mieszkalnych chodzi się bez butów, ściąga się je przy wejściu (podobnie jak do każdej Świątyni). W hostelach nie ma dywanów, więc nic nie wycisza kroków. Czasem jest tak, że faktycznie, ma się wrażenie, jakby słoń przeszedł.

luang prabang dzień ostatni 037

Wczoraj zrobiliśmy ponownie obchód nocnego bazaru. Gdy mieszkasz w centrum Luang Prabang, praktycznie nie bardzo jest gdzie pójść. Trzeba „zaliczyć” targ. Zdumiewające, jak wiele jest tu rękodzieła. Luang Prabang z okolicznymi wioskami to centrum manufaktury tkackiej. Różnorodność tkanin, a z nich szalików, chustek, toreb, siatek, obrusów, fartuszków, śliniaków, kapci, nakryć głowy przeróżnych, zachwyca nas. Stoisko przy stoisku. Sprzedają w przeważającej ilości kobiety. Na długości około 1 kilometra leżą maty, rozłożone są towary. Tutaj robią „coś z niczego”. Portfeliki z materiału. Rzeźby, pudełka,misy, pałeczki z drewna. Sporo wyrobów ze słomy, wikliny czy z bambusowych liści – koszyki, koszyczki, kosze, nosidła, czapki. Z niteczek powiązane są misternie przeróżne, kolorowe „bransoletki” na rękę. Oglądamy też dużo wyrobów ze srebra (chyba), bransoletki, łańcuszki, medaliki. Mnie najbardziej porusza obecność dzieci, niemowląt na targu. Kobiety siedzą z maleńkimi dziećmi, karmią je, kładą obok w leżaczkach. Na jednym ze stoisk leży może pół roczne niemowlę, na kocyku, osłonięte postawianą dziecięcą moskitierą. Naokoło hałas kupujących turystów, ostre światło z żarówek, zawieszonych na drutach na metalowych stelażach dookoła stoisk.

luang prabang wieczorem 002

Laos jest biednym krajem. Widać to wyraźnie. Nie trzeba do tego suchych danych o dochodzie narodowym brutto na mieszkańca. Na targu możesz też kupić oryginalną whisky (?) , w każdym razie jakiś mocny alkohol z wężem w butelce. Niektóre węże mają rozwarte paszcze i trzymają w nich skorpiona. Niewielkiego oczywiście, bo chodzi o to, by razem się zmieściły w butelce. Nie wiem jak oni tam upychają te gady.

luang prabang wieczorem 023

Nie można nie wspomnieć o zaułkach, przeważnie są to boczne uliczki, a w zasadzie jedna główna, która łączy nocny market z targiem warzywnym. Na tej ulicy, na całej długości, w otoczeniu mieszkalnych domostw, rozstawione są jeden przy drugim „szwedzkie stoły” Dostajesz talerz i możesz nakładać do woli (ale chyba tylko raz). Do wyboru masz kilkanaście rodzajów makaronów, przeważnie z niczym. Przyprawione, ze śladowymi ilościami warzyw, np. marchewki czy brokułów. Osobno są swoiste sałatki, z bliżej nie zidentyfikowanymi warzywami, może dynia, może oberżyna, może cukinia. Duże ilości fasolek zielonych, w osobnych misach ryże, zarówno białe jak i przyprawione szafranem i innymi przyprawami, z opiłkami warzyw, marchwi lub zielonych ziół i traw. Możesz też dobrać mango pokrojone w kostkę, ogórki w plastry, małe pomidorki. A wszystko za jedyne 10 tysięcy Kipów (czyli około 4 złotych). Dodatkowo możesz zaszaleć i za 8 do 10 złotych, czyli około 20 tysięcy Kipów laotańskich możesz kupić grilowaną rybę lub pierś kurczaka, lub coś na kształt boczku.

Następnie siadasz z tym talerzem na drewnianych ławkach, przy drewnianych , niedbale złożonych stołach (zresztą mówiąc stołach, obrażam stoły z prawdziwego zdarzenia). To są raczej deski zbite do kupy, z założoną ceratą. I jesz, a otacza Cię chmara turystów, zachwycona lokalnym jedzeniem i otoczką konsumpcyjną. W okrągłych koszykach na stołach są pałeczki. Używane. Pamiętaj! Nigdy nie bierz pałeczek, które leżą otwarte. Wybieraj tylko zafoliowane, lub noś ze sobą swoje. Kup, są niedrogie, ale masz coś na kształt gwarancji, że nikt przed tobą tego drewienka nie lizał.

W Luang Prabang przepięknie meandruje Mekong. Możesz uchwycić tu romantyczny zachód słońca, które odbija się w wodach Mekongu zahaczając o otaczające miasto góry. Doprawdy urocze miasteczko, leniwe i senne, rozbrajające swoim spokojem.