Peru – Dzień 318

Dzień trzysta osiemnasty 07.08.2019

Poranek nadchodzi wyjątkowo szybko. Nasze okna wychodzą na jezioro Titicaca i okazuje się, że już około 6 rano promienie słońca oświetlają i ogrzewają nam pokój. Dodatkowo okazało się, że w Peru różnica czasu w stosunku do Polski wynosi 7 godzin i musimy cofnąć zegarki o 1 godzinę. Zbieramy się zatem, bo przecież mamy wykupione bilety aby odwiedzić pływające wyspy. Bez śniadania o 9 siedzimy już jako pierwsi na łodzi. W ciągu 30 minut zbiera się komplet i wypływamy na jezioro Titicaca.aaaaa001

Płynie z nami około 20 osób, przeważnie Peruwiańczycy. Ale jak się okazuje potem jest też jeden Japończyk i jakaś para chyba z Brazylii. W jakieś 40 minut dopływamy do skupiska chatek i małych domków na wysepkach wielkości około 30m na 30m. Wszystko przypomina dobrze zorganizowaną „cepeliadę” i „przedsiębiorstwo” turystyczne. Na każdej wysepce jest podobnie, a łodzi z turystami przybywa i przybywa… Nie zmienia to jednak faktu, że ma to swój urok. Słuchamy z zainteresowaniem jak powstają takie wyspy. Buduje się je z wielu warstw traw, powiązanych ze sobą w ogromne bloki około. całość konstrukcji ma dwa metry grubości pod wodą plus około metra wystaje nad. I dwa razy w miesiącu nakłada się na wierzch nową cieńszą warstwę świeżej nawierzchni. Wyspa podobno może funkcjonować jakieś 30 lat, tak konserwowana. Całość jest zakotwiczona do dna za pomocą pali, aby nie przemieszczała się samoistnie po jeziorze.

aaaaa004 aaaaa003aaaaa007 aaaaa005 aaaaa006

Trochę wmanewrowani, a trochę z chęci pomocy społeczności tu mieszkającej kupujemy dwa ręcznie tkane „gobeliny” z motywami Inkaskimi na ścianę… Następnie wsiadamy na replikę tradycyjnej łodzi na małą przejażdżkę na sąsiednia wyspę gdzie z kolei następują próby sprzedania nam kolejnych wyrobów …

Wracamy po 3 godzinach do Puno nasyceni zorganizowanymi wyjazdami w miejsca turystyczne… 😉

Zatrzymujemy się jeszcze w portowym barze, jednym z wielu i oczywiście jemy pstrąga z Titicaca. I nic nas nie interesuje, że jezioro jest bardzo zanieczyszczone. Nie widać tego, choć pewnie tak jest…

fbt

Zabieramy auto z parkingu przy hoteliku, robimy zakupy owocowe i ruszmy w drogę. Nie mamy specjalnego planu. Do Arequipa jest jakieś 300 km. Po jakimś czasie droga zaczyna się wspinać delikatnie w górę i znowu jesteśmy na ponad 4400 m, tego jakoś się nie spodziewaliśmy. Wydawało mi się, że skoro Arequipa leży na około 3300 m, to będziemy jechać w dół, a tu niespodzianka…

Tankujemy po raz pierwszy w galonach. Galon to 3,78 litra.

dav dav

Kolejną niespodzianką i to mało przyjemna był  niespodziewana kontrola służb sanitarno – granicznych. Okazało się, że mijamy granicę prowincji i jest zakaz wwożenia niektórych owoców. A u nas akurat jest spory zapas Mango, mandarynek, bananów, cytryn itp !!! Nic nie wiedzieliśmy o tym, więc na szybko podejmujemy decyzję, że zawracamy !. Na to inspektor, że to nie możliwe… Zabiera nam siatki z owocami i łopatą niczszczy w wielkiej beczce… Nie chciał słuchać, naszych wyjaśnień, ze nie było nigdzie żadnych informacji, jak to jest w zwyczaju. Udaje nam się tyko wyegzekwować od niego protokół zniszczenia, chociaż jest bardzo zdziwiony, że taki chcemy… Całe zamieszanie trwało na tyle długo, że zrobiła sie szarówka, a my zostaliśmy na około 4100 m n.p.m…

W zapadających ciemnościach podejmujemy decyzję zjazdu jeszcze niżej, bliżej miasta, aby nie było za zimno w nocy. Już o ciemku znajdujemy spora zatoczkę z prawie opuszczonym budynkiem restauracyjki. Parkujemy po ciemku za nią i śpimy, źli że nam zabrali takie dobre owoce..