Dzień trzysta dziewięćdziesiąty czwarty 22.10.2019
Wygląda na to, ze problemy nigdy się nie skończą. Po pierwsze wczoraj wieczorem wysłaliśmy jeszcze do urzędu celnego na granicę wiadomość, którą przekraczaliśmy miedzy Boliwią a Peru, z prośbą by nam przedłużyli pozwolenie na auto. Dziś przyszła odpowiedź – czy zgłosili państwo do urzędu celnego, że opuszczaliście kraj bez auta? Nie… To co teraz? Nie wiadomo. Na razie wszystko obywa się mailowo. Nawet nie ma z kim pogadać. Dramat.
Po południu spotkaliśmy się u notariusza ze sprawcą wypadku. Co ja mówię, u notariusza. U trzech notariuszy. Pierwszy, ten pieprzony Kruger mówi, że musi być poświadczenie o składaniu podpisów z migracji. Ok, idziemy do drugiego. Drugi mówi, że nie ma czytnika linii papilarnych a to jest wymagane… Ok. Trzeci notariusz mówi, że niby ok, ale nie może być napisane w dokumencie nic o roszczeniach co do uszkodzeń ciała. Stoimy w martwym punkcie. Każę ojcu motocyklisty zadzwonić do prowadzącego sprawę policjanta. Wyczekujemy…. Zgadza się nareszcie, byśmy jutro o 9.00 podeszli na komisariat i podpisali przy nim, bez notariusza papiery. Jak to się uda, to się chyba w końcu upiję. Co za popieprzona sprawa cały czas…
W praktyce jest tak, że może będziemy musieli gnać na granicę z Ekwadorem, by zmieścić się w pozwoleniu (jeśli nam nie przedłużą). Jakby tego było mało, wielkie zamieszki i protesty w Chile. Niesprawiedliwość społeczna się odzywa…
——————————-