Przez Atlantyk – Dzień 16

Dzień szesnasty – 09.10.2018

Jak to jest mieć urodziny na wyprawie? Całkiem fajnie. Całkiem fajnie. Można sobie poświętować już od rana. Najpierw życzenia od męża… potem, tuż za ścianą, z sąsiedniej kabiny dobiegają mnie dźwięki trąbki. To Harry gra „happy birthday”. Ćwiczy. Bo oficjalne granie utworu jest tuż przed śniadaniem w mesie. Wszyscy składają życzenia, dostaję też prezent od Isabelle, Willego i Harrego – bandamkę, specjalną chustkę na szyję, którą można na różne sposoby nosić, nawet jako czapkę. Wzruszające.

IMAG7657

Każdy członek załogi mijając mnie mówi mi „happy birthday”, później życzenia od kapitana. Okazuje się, że kucharz, Filipińczyk Mark, również ma dziś urodziny.  Cały dzień mija bardzo przyjemnie, na słodkim prawie że nic nie robieniu, oprócz ćwiczeń na harmonijce, czytania książek po hiszpańsku (durnowate romanse „para practicando”, „Just for practice”) i nieznaczącej aktywności fizycznej, bo Chodakowską wzięłam ze sobą (co nie znaczy że się często widujemy, ale póki co staram się z nią zobaczyć codziennie, jutro może zrobię przerwę).

IMAG1632

Wieczorem uroczysta kolacja (!), mężu nakupował wina ze statkowego wolnocłowego sklepu.  Poza tym dostałam prezent od kapitana: Campari i zgrzewka piwa do świętowania. Do jedzenia krewetki sałatki i inne przyjemności, a na deser lody – banana Split.

IMAG1634

Celebrowanie urodzin kucharza zaczyna się około 20.00. Przechodzimy do drugiej mesy, bardziej okupowanej przez Filipińczyków. Pełno tam sprzętu niezbędnego do karaoke. Narodowego sportu Filipińczyków. Cały wieczór udzielamy się bardzo mocno. Prawdę mówiąc jest tak fantastycznie, że niewiadomo kiedy mija 5 godzin. Śpiewamy głównie z Harrym w duecie, robiąc oczywiście furorę. W całym pomieszczeniu pachnie mocno dymem papierosowym, piwem i emocjami, jakie towarzyszą loterii – czy ekran pokaże że jesteś fantastycznym śpiewakiem, czy jeszcze musisz poćwiczyć. Nie ma to jak programy do karaoke. Loteria, jak mówi kapitan, a wtórują mu wszyscy pozostali. Najlepszym scenicznym „zwierzęciem” jest Sergey, jeden z oficerów, który po prostu minął się z powołaniem, albo skutecznie je w sobie stłamsił. Kiedy stał na środku, trzymając gitarę (tak myślę, że tylko jako atrapę) a w drugiej ręce mikrofon, biła z niego energia, którą zarażał prawie wszystkich… w międzyczasie jeszcze dużo palił, także całość byłą niezwykle widowiskowa (powinnam dodać jeszcze że dużo też pił ,ale nie wiadomo, czy to ważne, może pozwala mu to lepiej estradowo działać)

To był bardzo emocjonujący dzień.