Przez Atlantyk – Dzień 36

Dzień trzydziesty szósty – 29.10.2018

Około 17.00 mamy być w Rio de Janeiro. Niby z Vitorii jest tylko 17 godzin, ale w praktyce trzeba czekać na miejsce w porcie, więc pomimo że płyniemy na razie z prędkością 17 węzłów, to za jakiś czas będziemy redukować prędkość i jeszcze nie wiadomo jak to będzie. Przynajmniej ja do końca nie wiem. Na statku poniedziałek. Wróć, na całym świecie poniedziałek, tylko jedni przywiązują do tego wagę inni nie. Generalnie każdy poniedziałek może być fajny. Nie ma to większego znaczenia jak to wszystko wygląda, bowiem  sami sobie układamy plan i nasze życie. My właśnie zadecydowaliśmy, że poniedziałki będą dla nas podobne do innych dni także teraz ledwo zauważamy obecność poniedziałku w naszym kalendarzu. Po prostu dzień, jak co dzień.

Siedzę na mostku. Obserwuję morze. Dookoła nic tylko morze, po prawej stronie płyniemy ciągle obok widocznego wybrzeża Brazylii. Wczorajszy wieczór spędziliśmy w kabinie pierwszego oficera z Kapitanem i Mateo – inspektorem z RINA. Wypiliśmy po dwa, czy trzy piwa, a rozmowy toczyły się wokół podróży, wybrzeża Amalfi i Sorrento we Włoszech, Mateo z rozrzewnieniem wspominał, że chciałby jednak wrócić do Włoch.

Ja jestem bardzo nieszczęśliwa, przez własną głupotę. Jak wpływaliśmy do Vittorii to był duży deszcz, wiec ja, żeby nie zmoczyć adidasów ubrałam sandały i przez ponad godzinę stałam z bosymi stopami zamoczonymi w niezbyt ciepłej deszczówce. Od wczorajszego wieczoru odczuwam skutki tego nasiąknięcia wodą, gdzie nerwy odmoczyły się i zaowocowało to zapaleniem pęcherza, które skutecznie uniemożliwiło mi spokojny sen w nocy i lekki ból rano. A czy Mama nie wspominała o tym, że by zabrać furagin??? Życie byłoby trochę prostsze. Na razie biorę tabletki przeciwzapalne i zaklinam rzeczywistość, żeby mi przeszło. Stan nie jest jako tako bardzo bolesny, ale ból jest odczuwalny wystarczająco, żeby się martwić. I żeby robić wszystko żeby przeszło. Piję dużo herbaty i rumianku.

IMG_7205 do strony

Do Rio de Janeiro wpływamy tuż po lunchu. Pilot szczęśliwie wszedł na pokład, choć widziałam wyraźnie jego zawahanie. Jestem przekonana, że już poszło w świat, że na Grande Africa jest niezbyt bezpiecznie dla pilotów.

IMG_7194 do strony

Rio wita nas pochmurnym niebem. Na szczęście nie pada, ale doprawdy pogoda jest niezbyt piękna. No, może jednak 270C rekompensuje brak słońca. Może to i dobrze, bo gdyby było bezchmurne niebo, to narzekalibyśmy, że jest za gorąco. A tak jest po prostu w sam raz. Nic nie wskazuje na to, ze mielibyśmy wyjść ze statku. Po 16.00 rozpoczęli operacje wyładunku i załadunku. Sergey poprosił żebyśmy dla bezpieczeństwa tymczasowo przestawili samochód. Ładują jakieś wielkie autobusy i żeby uniknąć ryzyka uszkodzenia Defendera przestawiamy go w inne miejsce.

Okazało się też że są dodatkowe problemy, po pierwsze  z liną holowniczą, dwa, że coś wycieka z silnika (jakiegoś tam). Marek mówi, że już nas raczej nie wypuszczą, czytaj: statek nie dostanie certyfikatu i nie będzie można nim płynąć. Koszty szybują w górę. Każde stanie w porcie jest drogie, każdy przestój statku tak samo. Na razie nie wiadomo co będzie. Jedna z opcji jest taka, że nas przeładują na inny statek. Ale, raczej będzie to trudne, bo przecież tam też są jacyś pasażerowie, nie licząc załogi. Jak nas tam pomieszczą??  Muszę się zorientować ile jest faktycznie miejsca na takim statku. Ale jak załogę ścieśnią do dwóch w kabinie na czas około 10 dni, to i dodatkowych pasażerów zmieszczą… Następny statek za tydzień…. No ciekawe co to będzie…

IMG_7214 do strony

Tylko dlatego są takie perturbacje, bo mamy tą wiedzę. Gdyby nie to, to po prostu płynęlibyśmy sobie spokojnie jak ludzie i niczym byśmy się nie przejmowali. A tak…

Czuję się trochę lepiej..