Przez Atlantyk – Dzień 44 Zarate

Dzień czterdziesty czwarty – 06.11.2018

Do Zarate dopłynęliśmy skoro świt. Niewiadomo kiedy. Już drugi raz płyniemy (w życiu) do Zarate. To bardzo ciekawy port, jeden z największych portów RORO w Argentynie. (a w zasadzie największy).

Ciekawe podejście, bo najpierw wpływa się do estuarium Rio de la Plata, największego na swiecie lejkowatego ujscia, a później, rzeką la Plata płyniemy, może nie na żyletki, ale jest dosyć wąsko. Po obu stronach piękny brzeg, zielono, lasy, niewielkie zabudowania od czasu do czasu. Rzeką płyniemy ponad 12 godzin, w nocy, w ciemnościach, prawie wszystkie światła na statku są wyłączone. Pozwala to po pierwsze lepiej widzieć oznaczenia na rzece, po drugie (bardziej dla pasażerów) można obserwować gwiazdy (o ile oczywiście jest bezchmurne niebo). Dziś w nocy niebo było wyjątkowo rozgwieżdżone. Kapitan od północy spędza czas na mostku razem z dwoma pilotami. Wcześniej, od wczesnych godzin wieczornych był tam pierwszy oficer.

IMAG6267 do strony

To co najważniejsze dla nas w tym argentyńskim mieście to kupić ubezpieczenie OC na samochód w Mercosur (obszar kilku krajów w Ameryce Południowej), a także spróbować złapać Internet, a najlepiej kupić jakąś kartę, która będzie działać. Udaje nam się załatwić wszystko, ale mamy z tym kilka przebojów. Po pierwsze bardzo późno wychodzimy ze statku. Zanim przyjechał agent, zanim agent załatwił pieczątki w paszporcie, zrobiła się prawie czwarta po południu. Zanim wydostaliśmy się przez wszystkie kontrole paszportowe (Zarate jest wyjątkowym portem, nie sposób sobie tak po prostu wyjść i załatwić wszystko to co mogłoby być załatwione), trzeba czekać i tyle. Manana. To już znamy.

Około piątej po południu jesteśmy w centrum miasta. Cisza, spokój. Miasto jakby dopiero się rozkręca. Jest ciepło, może 27 stopni, ale nie czuje się tak bardzo tej temperatury. Znajdujemy pierwsze biuro z ubezpieczeniami. Tak jak myśleliśmy nie jest prosto. Dla nie-Argentyńczyków  nie sprzedają ubezpieczeń na auto. Dopytujemy gdzie sprzedają. Dostajemy adres i znowu parę kwadr po mieście. Niestety w drugi punkcie to samo. Ale są o tyle uprzejmi, że znajdują i potwierdzają dla nas w kolejnej agencji, ze i owszem, możemy tam kupić to, co potrzebujemy. Robi się późno, już 18, agencja jest czynna do tej właśnie godziny. Na szczęście jesteśmy zaawizowani, także uprzejma pani i dwóch panów czeka na nas. Trafiamy do tej samej agencji, w której byliśmy ponad 4 lata temu. Trzeba było tu przyjść na początku. Oczywiście nie można tego załatwić od ręki. Trzeba poczekać na potwierdzenie ubezpieczyciela. Do jutra. Bo dziś już późno i zamykają. No nic, trudno, umawiamy się na jutro i dopytujemy jeszcze o kartę do Internetu. Przemiły pan z agencji ubezpieczeniowej  idzie z nami do biura Movistar i po godzinie jestem szczęśliwa posiadaczką argentyńskiego numeru telefonicznego, oraz doładowania internetowego.