Argentyna- pięćdziesiąty siódmy dzień wyprawy

Dzisiaj dzień odpoczynku. Relaks. Wstajemy rano bez pośpiechu, jemy jajecznicę. Odpoczywamy. Znowu gorąco, prawie 30 stopni pewnie jest, słońce grzeje mocno. Drobne prace przy motocyklu, przykręcanie tablicy rejestracyjnej, bo na wertepach wypadła śrubka. O 14.00 jedziemy „na miasto”. Camping w którym mieszkamy jest na obrzeżach miasta. Idziemy się przejść po molo. W Puerto Madryn morze przypływa i odpływa w ciągu dnia. To ciekawe zjawisko, bo wieczorem nie ma już około 10 metrów morza. Cofa się. A rano znowu przypływa. Zaglądamy do lodziarni. Lody dobre, ale bez porównania z tymi w Villa Gessel. Łapiemy Internet i spędzamy w lodziarni ponad dwie godziny. Uzupełniamy wszystkie informacje i jedziemy dalej. Trochę objeżdżamy miasto, podziwiamy panoramę zatoki z pobliskiego wzniesienia i robimy zakupy. Dziś znowu gulasz, tym razem dodajemy bakłażana i wychodzi nowy smak.Dyskutujemy o trasie. Co dalej? Gdzie jedziemy? Czy jedziemy jutro? Postanawiamy jechać do Punta Tombo, by zobaczyć pingwiny. A wcześniej zatrzymamy się w Rawson. Trudno nam robić po 400 km dziennie, bo to duży wysiłek. Nikt chyba nie zdaje sobie sprawy z odległości w Argentynie, z objętości tego kraju i z braku możliwości zatrzymania się na 150 kilometrach. Przynajmniej ja sobie nie zdawałam sprawy. Nie jest to chyba do pojęcia dla nikogo, kto tu nie był i tego nie doświadczył. Nawet trudno to opowiedzieć. Jak się mówi, że przez 150 km nie ma nic, to trudno sobie to uświadomić. Ale już jak się jedzie i naprawdę nic nie ma, a po 150 km maleńka wioska i nic w niej oprócz stacji paru domów na krzyż i może z dwóch knajp i trzech sklepów, to dopiero wtedy widać, ze nie jest to tak, jak się przyzwyczailiśmy w Europie. Zresztą u nas to można kraj zjechać wzdłuż i wszerz i co parę kilometrów knajpa, stacja lub hotel. Na campingu spotkaliśmy Argentyńczyka, który opowiadał nam trochę o swojej podróży do Europy. Pytali go ludzie, gdzie mieszka. Mówił, że blisko Buenos Aires. A jak blisko? 300 km!  W Argentynie 300 km to jest blisko. Po prostu. A Emi mówi, że z Torunia do Gdyni jej daleko! A to przecież bliżej niż bliżej…