Kolumbia – Dzień 530

Dzień pięćset trzydziesty – 06. 03.2020

Wyjeżdżamy dziś z Medellin. Mogłoby się wydawać, że krótko tu zabawiliśmy, ale dla nas było to i tak długo, jeśli chodzi o duże miasta, a Medellin przecież ma ponad 8 milionów mieszkańców. Żegnamy się z Mariuszem dziękując pięknie za gościnę. Żałujemy, że nie mogliśmy mu nic ugotować czy upiec, tylko raz kupiliśmy jakieś ciasto czekoladowe z kremem, ale może będzie nam dane gościć go u nas, albo w jakiś innych okolicznościach się spotkać…

Jedziemy trochę znaną nam drogą jakiś czas, korzystając z tego, że jest „pico i placa”, czyli zakaz jeżdżenia przez auta miejscowe, posiadające określone i zdefiniowane numery na tablicach rejestracyjnych. W pewnym momencie nawet nas zatrzymuje policjant, ale tylko na chwilę, by zobaczyć naszą rejestrację. Obcokrajowców ten zakaz nie obowiązuje. Jedziemy przez Casablancę, omijając kolejne bramki z opłatą na autostradzie, ale finalnie dojeżdżamy do autostrady. Szczęśliwym trafem znajdujemy małe Exito, czyli nieco większy sklep spożywczy. Robimy zakupy, uzupełniamy zapasy na najbliższe kilka dni i jedziemy na północny wschód kraju. Przemieszczamy się w kierunku wybrzeża, ale drogą bliższą granicy z Wenezuelą, aby nie dublować drogi, kiedy będziemy jechać do Cartageny. Niestety w ciągu kilku godzin temperatura wzrasta niemiłosiernie. Zjeżdżamy w dół (bo tak prowadzi droga) w jeszcze bardziej gorące klimaty. Na poboczach dróg rosną bananowce, mango i palmy kokosowe.

dav

Kupujemy trzy ananasy po 10.000 peso (około 10 PLN). Od razu zjadamy jednego, drugi na później. Wczesnym popołudniem zjadamy również obiad i niedługo potem szukamy miejsca na nocleg. Nauczeni doświadczeniem, że auto nasze długo stygnie po gorącym dniu, chcemy mu dać szansę, by nie robił nam piekarnika z sypialni. Około 16.00 znajdujemy fajną miejscówkę z małym basenem. Zatrzymujemy się dziś na płatnym kempingu ale 15.000 to nie majątek, a wiele osób ostrzegało nas, by nie spać na dziko, zwłaszcza misjonarze 😉 .

———————————-