Dzień pięćset jedenasty – 16. 02.2020
Coś sobie ukochaliśmy tą starą Hawanę, co do końca nie jest prawdą… 😉 Szukamy opcji żeby wyjechać z miasta, ale jest zdecydowanie poza naszym budżetem. To znaczy moglibyśmy bez problemu ale jakoś tak wychodzi, że bilet autobusem turystycznym, to znaczy wycieczka turystyczna (normalnie byśmy podczas wyjazdu z biurem podróży powiedzieli, że taka wycieczka fakultatywna) kosztuje 60 CUC-ów. Na dwie osoby robi się to już znaczna kwota. Postanawiamy więc znowu się dziś poszlajać w urokliwych uliczkach Hawany i spróbować zrobić coś nietypowego. Ku naszemu zdumieniu kierowca małego tuk-tuka, żółto zielonej specyficznej taksówki, jedzie z nami na plac katedralny (Plaza de la Catedral) i tu kolejne atrakcje, ikona tutejszych knajp La Bodeguita del Medio, dominująca na placu Katedra świętego Krzysztofa (Catedral de San Cristobal) uznawana za symbol Starej Hawany. Pod schodami Palacio del Marques de Arcos, zbudowanej w 1700 roku czy tuż obok Palacio de los Marqueses de Aguaas Claras zbudowanej w XVIII wieku, siedzą ubrane w kolonialne stroje kobiety, które z kart (różnych ) przepowiadają przyszłość. Dookoła bary i knajpy, siadamy w jednej z nich. Oczywiście gra zespół muzyczny, dziewczyna i trzech facetów, facet na bębnach, basista i gitarzysta. Dziewczyna na tradycyjnym kubańskim guiro..
Pijemy pina coladę i dzień pomału mija. Potem jak zwykle kawałek idziemy ulicą Obispo, dochodzimy do przepięknego hotelu Manzanillo Kempinsky, a wprost Gran Teatro de la Habana Alicia Alonso imponująca i bogato zdobiona podobno jedna z największych oper na świecie, z bogato dekorowaną fasadą, nieco po lewej Capitolio, siedziba parlamentu kubańskiego. Niezwykle monumentalny budynek. Pasażem del Prado ocienionym drzewami idziemy w stronę morza.
Mijamy kolejnych artystów, którzy wystawiają swoje prace. Dochodzimy do okalającego wyspę z jednej strony morza, podziwiając widoczny w oddali zamek czy też raczej fort (Castillo de San Salvador de la Punta). Prawdziwi turyści… tak się przynajmniej czujemy. Ale Kuba warta jest tego, by ją dogłębnie zwiedzić. TO pozwala poczuć urok miasta, jego klimat. Na przykład gdy chcesz wejść do sklepu spożywczego, to w każdym jest ktoś na kształt ochroniarza, który pilnuje, żeby za dużo ludzi nie było w sklepie… na półkach jedno wielkie nic, ocet albo płyn do mycia naczyń ciągnący się przez kilka półek (jeden i ten sam). Oczywiście większość ludzi pracujących w usługach ten sam, charakterystyczny wyraz twarzy na zasadzie „nie ma, nie wiadomo kiedy będzie, przyjdź jutro, może będzie..” czytaj: „guzik mnie to obchodzi”.
Łapiemy tuk-tuka, negocjujemy cenę, jedziemy na obiado-kolację. Potem już nieśpiesznie do pokoju w którym mieszkamy, zahaczając o fragment nadmorskiego bulwaru.
W sklepach zwykle nic nie ma. Kupić wodę mineralną graniczy z cudem. Tylko w turystycznych dzielnicach czy lokalach. Kolejki już nas nie dziwią…
———————