Przez Atlantyk – dwudziesty szósty dzień wyprawy

Od wczoraj walczymy z komputerami. Wirus na wirusie, wirusem pogania. Niby coś skanujemy, niby coś usuwamy, ale na razie ciągle słabo. Nie chce mi się nawet wchodzić w szczegóły, bo wkurzonam okrutnie cały czas. Póki co wierzę, że się uda odwirusować. I na razie koniec z używaniem pen-drivów i korzystaniem z obcych źródeł. Straszliwe.

Do tego wszystkiego jeszcze stoimy na redzie przed portem w Santos. I tak będziemy stać jeszcze dwa dni. Na redzie pełno statków, około dwudziestu. Sieć komórkowa jest, ale do portu zbyt daleko, żeby złapać Internet. Na razie mamy klasyczne przesilenie – nie chcemy już być na morzu, chcemy wysiadać.

Przez te wirusy jesteśmy mocno podenerwowani.

Wygląda na to, że wirusy od Cedrica są wszędzie, kopiują się, rozmnażają się, kopulują w ogromnym tempie. Większość pen-drivów zapylił (zawirusował) i mamy wszystkie kompy zamęczone.

Próbujemy walczyć wszystkimi metodami informatyczno mechanicznymi. Na razie jest to trudne.

W tej chwili mamy tak ogarnięte że możemy przesyłać zdjęcia między kompami. Trochę kłopotu z tym, ale jakoś to idzie.

Resumując mamy wirusy w obydwu kompach i na pewno będą nam pyszczyć. Przez chwilę chcieliśmy zastosować radykalną metodę – wyrzucenie obu komputerów za burtę. Ale chęć podzielenia się z Wami tymi wszystkimi przeżyciami, wzięła górę.

A tak poważnie mówiąc mamy nadzieję, ogarnąć się niedługo z tym problemem i mieć go za sobą.

Pogoda dziś deszczowa, tropikalna. Gorące i lepkie powietrze, a jednocześnie dosyć duży wiatr.