Przez Atlantyk – trzydziesty ósmy dzień wyprawy

Dziś wstaliśmy o godzinę szybciej. Po wczorajszym komunikacie kapitana zmieniliśmy ponownie czas, tym razem zegarki przesunęliśmy o godzinę do przodu. Urugwaj leży bowiem w strefie czasowej z różnicą 3 godzinna w stosunku do Europy. Sprawdziłem na GPS, że płyniemy z prędkością około 12 km/h. Do Montevideo zostało około 50 km. Pojawiło się pytanie, czy znowu nie staniemy na redzie w oczekiwaniu na wpłynięcie do portu…

Kończy się nasz rejs. Po kilku porannych godzinach niepewności, nasz statek gwałtownie zmienił kurs i zamiast na redę przed Montevideo, przypłynął prosto do portu. Około 11 byliśmy na miejscu. Trochę to wszystko trwa, zanim holowniki przepchną statek i kiedy może on wreszcie przycumować, otworzyć bramę ( bo jak to nazwać?).

Zdążyliśmy jeszcze zjeść lunch, i o 13.30 przyszedł kapitan i powiedział, ze około 14.30 agent zaprosi mas do odprawy, także spokojnie możemy się pakować. No i zaczęło się. Z tymi wszystkimi bagażami jakie mieliśmy, po prostu mistrzostwo świata. Dobrze, że już byliśmy spakowani, ale faktycznie MAMY ZA DUŻO BAGAŻU. Przynajmniej o dwa plecaki. A wszystko przez zimę w Polsce, bo mamy dwie kurtki zimowe i dużo rzeczy tak zwanych zimowych (bo w Ushuaia ma być nie ciepło). Za dużo mamy rzeczy. Za dużo. A przecież tylko trzy koszulki na krzyż!. Postanowiłam, ze musimy paczkę zrobić i wysłać do Polski część rzeczy. Zastanowię się które i wyślę. Naprawdę. To jakieś nieporozumienie po prostu.

W każdym razie zaczęliśmy się wytaszczać z kabiny z tymi wszystkimi naszymi klamotami, zapakowaliśmy je do windy, raz się zamknęły drzwi, otworzyły się, potem znowu się zamknęły, potem byliśmy 20 sekund uwięzieni w windzie. Potem otworzyły się drzwi, a my wciąż na 12 piętrze byliśmy, zamiast zjechać na 6. Okazało się że winda się zacięła. Wysiedliśmy z windy, ktoś nacisnął przycisk, drzwi się zamknęły i nie chciały się otworzyć, a nasz bagaż w środku, dwie sakwy i worek. No to już byliśmy zdenerwowani niemiłosiernie. Upał straszny. Okazało się że winda ma jakiś czujnik i jak jest za dużo ciężaru na jedną stronę (a tak było w tym wypadku ) to nie pojedzie. Na takie wypadki są na statku elektrycy i automatycy, wiec sprawnie otworzyli,… nie, nie windę. Tylko taki właz od góry i wyciągnęli nasze bagaże. Po 20 minutach co prawda ale zawsze. Nie zmienia to faktu, ze winda była zacięta ( o ile takich słów można użyć) więc schodziliśmy piechotą przez kosmicznie schody na 6 poziom, gdzie stały nasze motocykle.

Zaczęliśmy przymocowywanie sakiew. Chyba jednak kufry są zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Trochę to trwało, w ładowni gorąco, my już przebrani, jak do wyjazdu. NIE DA SIĘ TU WYTRZYMAC W CIUCHACH MOTOCYKLOWYCH!    .

Może i się da, ale nie jest to proste.

Wyjechaliśmy w końcu ze statku. Ostrożnie, delikatnie, nie nerwowo. Przynajmniej tak się staraliśmy. O ile w ładowni, w środku statku było gorąco. To na zewnątrz było  bardzo gorąco. 14.30. powietrze nagrzane do nieprzytomności. A my stoimy i czekamy na agenta Grimaldiego. Zaczął się nasz urugwajski etap podróży