Laos – dwudziesty czwarty dzień wyprawy

Płyniemy łodzią od rana, co bardzo sprzyja pewnym refleksjom. Poranek rozświeciło piękne słońce, chociaż początkowo było bardzo chłodno a nawet mroźny. W odróżnieniu od wcześniejszych hosteli w tym była prawdziwa kołdra. Nie dziwimy się. Albo dziwimy się , choć bardzo się przydała. Ranek na łodzi, szczególnie moment wypływania i poczucia tego chłodnego wiatru zachęca do pośpiesznego (dla tych kto jeszcze tego nie zrobił) nałożenia polarów, kurtek, czapek, szalików. Płyną z nami Laotańczycy. Siedzą na pokładzie na samym przodzie. Oni to nawet nakładają rękawiczki, bo dla nich jest zima przecież. W każdym razie mnie mąż zmusił do nałożenia dwóch koszulek, bluzy, kurtki przeciwdeszczowej, dwóch par skarpetek i dziękuję mu za to, bo jest mi wystarczająco ciepło, ale widzę, jak inni kulą się z zimna. Po rozwianiu się porannych mgieł naszym oczom ukazuje się zieleń wzgórz otaczających nurty rzeki.W zasadzie na całej długości trasy są lasy. Poranne powietrze rozgrzało się od słońca, pobudzając skacowanych zachodnich turystów. Sternik leniwie ledwie dotyka koła, korygując kurs. Jest pięknie. Po prostu pięknie. Aż się wierzyć nie chce, że tu tak spokojnie. Mijamy kolejne niewielki osady i mamy wrażenie, że przepływające łodzie raz dziennie, są tu jedynym wyznacznikiem czasu. (co pewnie nie jest do końca prawdą ) Od czasu do czasu, na brzegu widać samotne szałasy. Jest pora sucha. Niski poziom rzeki widać wyraźnie po śladach na przybrzeżnych skałach.

laos I 405
Dopływamy wreszcie. Po ponad 7 godzinach rejsu jesteśmy w Luang Prabang. Bierzemy tuk-tuka do hostelu. Później krótka wizyta na lokalnym nocnym bazarze, obchód gesthousów – szukamy czegoś na jutro, koniecznie z widokiem na Mekong. Przed 21.00 jesteśmy w miejscowej restauracji. Jemy kolację, o 22.00 grzecznie nas informują, że zamykają. Wracamy, a po drodze mijamy dwa patrole policyjne. Ciągle zapominamy, że to państwo komunistyczne.