Argentyna/Brazylia – Dzień 73

Dzień siedemdziesiąty trzeci 05.12.2018

Ponieważ człowiek tak bardzo tęskni za podróżowaniem, Krzysztof zdecydował zabrać mnie dziś na krótką wycieczkę do Sao Miguel de Oeste w Brazylii.

Nieznacznie pomyliliśmy drogi i zdecydowanie za daleko pojechaliśmy droga nr 14. W momencie kiedy skończył się asfalt, zadecydowaliśmy jednak zawrócić z drogi i poszukać alternatywnej drogi (tej którą mieliśmy od początku jechać). Morał z tego taki, ze mamy wgrane stare mapy w GPS-ie, a poza tym jeszcze doszło nam nowe doświadczenie – ludzie mieszkający na terenach przygranicznych, często nie mówią w języku kraju, w którym mieszkają. Pytaliśmy gościa o drogę, on tylko po portugalsku. No niezrozumiały.

W ogóle mamy od czasu do czasu problemy ze zrozumieniem przeuroczych mieszkańców Ameryki Południowej. Mówią szybko, niedbale, sloganami, nie pomagają ci zrozumieć. Patrzą i nawet przyśpieszają, zamiast zwolnić swój potok mówienia. Dziś odkryłam, że trzeba wyluzować i się nie przejmować. W końcu we Wietnamie czy w Kambodży też nikogo nie rozumieliśmy, a jakoś przeżyliśmy i się nie zgubiliśmy.

W tak zwanym międzyczasie otwieram szybę w swoich drzwiach od strony pasażera, oczywiście nie można jej zamknąć. Krzysztof znowu zirytowany, rzuca miesem (choć jak to piszę, to prawie nikt mi nie wierzy, ,i wszyscy uważają go za oazę spokoju). Na szczęście po rozkręceniu tapicerki, znowu mój MacGyver sobie poradził i wszystko działa (w godzinę naprawione…)

stron

Finalnie dojechaliśmy do granicy przez park Yaboti. Fantastyczne miejsce, ponad 200 tysięcy hektarów naturalnych lasów, w tym tak charakterystycznych w tym terenie araucarias. Wspaniałe widoki. Do granicy z San Pedro jakiś 60 kilometrów, a później niecałe 30 km do  Sao Miguel de Oeste. Miasto podoba się nam bardzo. Wszędzie całkiem przyjemne świąteczne dekoracje. To bardzo dziwne ciągle uczucie. W Polsce na gwiazdkę zimno, szaro buro, a czasem śnieży, ale rzadko ostatnimi latami. Tutaj, w Brazylii 300C, przyjemnie, kupujemy mango, papaję, I inne owoce.

stronnn

 Późnym popołudniem wracamy do San Pedro. Na granicy są dwa budynki , oddzielone mostem Paraje Rosales na rzece Pepiri Guazu. Proszę Krzyśka, żeby się zatrzymał i idę zobaczyć most. Jest nieduży, ale wystarczający żeby być po mostem i wypowiedzieć życzenie. Prawie się tam zmieściłam, a na pewno zmieścił się tam mój szept z najnowszym życzeniem (stosownie do okoliczności).

Chciałabym jednocześnie choć trochę uspokoić Wiesławę, która dziś przysłała mi wzruszającą wiadomość na what’s up’ie, że będę żyć i dam radę. Macham.

stronk