Dzień trzydziesty siódmy – 30.10.2018
Rio de Janeiro. Od rana piękna słoneczna pogoda. Temperatura 26-280C. Tuż po lunchu dostajemy pozwolenie od kapitana na wyjście ze statku. Mamy czas do 18.00. Szybka decyzja – jedziemy. Razem z Isabelle oraz jej mężem Willim wychodzimy ze statku. Inni nie decydują się na wyjście. Busikiem, jeszcze na terenie portu podjeżdżamy do głównego wyjścia, po czym przechodzimy przez ochronę i już za chwilę jesteśmy na hałaśliwej ulicy, gdzie szybko znajdujemy postój taksówek, w oka mgnieniu zaczepia nas jeden z taksówkarzy, krótką chwilę trwają negocjacje i już po 4 minutach jedziemy prosto na górę Corcovado zobaczyć olbrzymi posąg Chrystusa Zbawiciela (Cristo Redentor). Jest to jeden z najsłynniejszych znaków charakterystycznych dla Rio, wielki monument przedstawiający Jezusa z rozpostartymi rękami. Rzeźba umieszczona jest na górze w parku narodowym Tijuca.
Góra ma ponad 700 metrów, także podjazd pod nią jest stromy, kluczymy kilkakrotnie serpentynami, aż w końcu osiągamy punkt, gdzie dalej już nie można jechać. Kupujemy bilet i po chwili niewielkim busem jedziemy jeszcze dwa, trzy km w górę pod samo wejście na szczyt, gdzie na potrzeby turystów zainstalowano schody ruchome. Pogodę mamy piękną, słońce, niewiele chmur, widok na Rio jest przepiękny. Dopiero z góry można zobaczyć jak wielkie jest to miasto, gdzie mieszka wiele ludzi (dane statystyczne podają różne liczby, między 5 a 11 milionów).
Posąg robi na nas wrażenie. Nie napiszę że wielkie, ale robi wrażenie. Nie odczuwamy żadnego mistycznego uczucia, ani nic podobnego. Po prostu jesteśmy w miejscu, gdzie warto być, bo jest wyjątkowe, a jednocześnie bardzo charakterystyczne dla tego miasta. Istotne jest również, że chmury przesuwające się nad posągiem, co jakiś czas obniżają swój pułap wysokości i są niżej niż my, tym samym lekko zasnuwając nam widok na miasto i cała zatokę. Wrażenia naprawdę nieziemskie. Coś jest w wysokości. Czasem nie dziwię się pilotom, że tak kochają swoją pracę…
Około pół godziny spędzamy chodząc wokół rzeźby, podziwiając wspaniałe widoki, a później taksówkarz obwozi nas troszkę po mieście, pokazując kolejno plaże: Leblon, Ipanema i Copacabana. Ta ostatnia najbardziej znana, długa na 4 kilometry, bardzo nam się podoba. Panowie patrzą zachłannie na dziewczyny, które wdzięcznie leżą na plaży, chodzą biegają, jeżdżą na rowerze. Trzeba przyznać, że jest na co popatrzeć. Isabelle chciała pokazać Krzyśkowi jak to ona się opala topless, ale jakoś nie podchwycił tego pomysłu…
W każdym razie pełni dobrych emocji po pełnym kubku (plastikowym) caipirinha, możemy spokojnie wracać na statek. Bo już czas. Wieczorem, o 20.00, na statek przypływa pilot, od 19.00 jesteśmy już gotowi. Ramp closed, secured.
Tak, wiem, miałam się przebrać za Chiefa i zameldować kapitanowi. Czapkę już mam. Na szczęście porzucili oficerowie ten pomysł…
O 23.00 jesteśmy już daleko od Rio.