Dzień pięćset siódmy – 12. 02.2020
Jakoś tak nigdy nie bałem się latać samolotem. Wiem, że są ludzie którzy panicznie się tego boją. Fakt, że gdyby coś się stało i maszyna zaczęła by spadać to szansę na ratunek są znikome… Jednak statystycznie samolot to wciąż najbezpieczniejszy środek transportu. Pomimo że prowadząc samodzielnie samochód wydaje nam się, że w 100% panujemy nad sytuacją… ale tak nie jest niestety.
To taka mała refleksja mnie naszła, bo ostatnio znowu lataliśmy trochę i przed nami jeszcze 3 loty w najbliższych dniach. Dziś od rana szykujemy się do wyjazdu na lotnisko. Nie mamy jednak już wielkiego stresu z tym, bo znamy topografię lotniska w Bogocie, a wylot jest około 13,45 czasu lokalnego. Zatem mamy sporo czasu na śniadanie i chwilę relaksu po nim.
Lotnisko w Bogocie nas tym razem zaskoczyło. Nie spodziewaliśmy się, że różnica w oznaczeniu rozkładu poszczególnych sekcji na odlotach i przylotach jest tak wielka. To znaczy fatalna na odlotach. Prawie, że zabłądziliśmy chodząc w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca żeby się odprawić, a potem znaleźć kolejne punkty. Ale finalnie daliśmy radę i polecieliśmy do Hawany…
Lot nie był zbyt długi, około 2 godzin i 40 minut. Po wyjściu z samolotu już w rękawie łączącym go z terminalem poczuliśmy falę gorąca. Nic dziwnego bo temperatura na zewnątrz wynosiła ponad 30 stopni, prawdziwe tropiki… Przy odprawie odstaliśmy około 30 minut do urzędnika migracyjnego, a potem wracaliśmy się kawałek od wyjścia, bo nie dali nam formularza deklaracji celnej do wypełnienia. Witamy w przeszłości…, bo tak będziemy się czuli jeszcze wielokrotnie podczas naszego pobytu na Kubie.
Cały klimat Kuby poczuliśmy pierwszy raz przy wyjściu. Tłum ludzi dosłownie okupował wyjście w poszukiwaniu chyba rodzin, znajomych, turystów odwiedzających Kubę. Poszliśmy do automatów wymieniających EUR na tutejszą walutę. W maszynie skanuje się paszport, a następnie wsuwa banknoty, a wychodzą już lokalne Peso. Za 1 EUR dostajemy 1,05 CUC, czyli kubańskie Peso wymienialne, czyli taka waluta dla turystów. Wiemy, że w normalnym obiegu funkcjonuje też CUP czyli Peso „lokalne”. Wartość 1 CUC to 24 CUP. Wiem, niby skomplikowane, ale już później po pierwszym dniu łapiemy o co chodzi w tym wszystkim i gdzie można płacić jakimi pieniędzmi. A najważniejsze, że za CUP jest dużo taniej. Chociaż jakość jedzenia, które potem próbujemy na ulicy przypomina nam czasy pierwszych lat po komunizmie i polskie budki z pseudo Hod Dogami, zapiekankami i innymi podrabianym zachodnim jedzeniem… No i ilość tych miejsc lokalnej gastronomi, też nie jest zbyt wielka.
Po całej akcji wymiany pieniędzy rozglądamy się po ludziach w tłumie i szukamy naszego kierowcy umówionego przez naszego gospodarza w Hawanie. Po chwili rozpoznajemy go ze zdjęcia przysłanego wcześniej nam na komórkę. Na parkingu lotniskowym stoją relikty motoryzacji minionej u nas ery komunistycznych czasów. Łady w różnych wersjach, Duże Fiaty, Małe Fiaty. A obok nich co kawałek amerykańskie krążowniki szos z lat 50-tych! Niesamowity widok i wrażenie cofnięcia się w czasie przeżywamy ponownie.
My wsiadamy do Fiata Seicento naszego kierowcy i słuchając jego opowieści o Hawanie w około 30 minut dojeżdżamy do naszego domu na kolejny tydzień. I tu ogromna niespodzianka. Spodziewaliśmy się w dniu dzisiejszym późno w nocy przylotu do Hawany naszego przyjaciela z Gdyni Michała. Zdecydował się zrobić sobie krótkie wakacje do pracy i nas odwiedzić na Kubie… Ale zaraz po wejściu do budynku widzimy Michała na klatce… ! Co za niespodzianka i zaskoczenie. W paru słowach Michał wyjaśnia nam pomyłkę w wyliczaniu czasu podróży i przyczynę jego przyjazdu o dzień wcześniej !!!
Jednak nie ma tego złego i tym sposobem poznał już w dniu dzisiejszym najbliższą okolice, zatem bierzemy go za przewodnika i idziemy coś zjeść, bo w samolocie dostaliśmy tylko napój i maleńką paczkę chipsów. Na dworze pomimo że jest już sporo po 20 godzinie i ciemno prawie całkiem, jest też gorąco, nawet bardzo gorąco. Średnia roczna temperatura na Kubie wynosi 25,5 stopnia. Czyli właściwie ciągle jest tu upalne lato. Czujemy to na własnej skórze. Znajdujemy nieopodal noclegu całkiem okazały kolonialny dom, w którym jest jakaś knajpka. Jesteśmy przygotowani, że na Kubie „biały” człowiek płaci drożej więc nie dziwimy się że ryż, mięso i jakaś sałatka kosztuje około 11 CUC, czyli około 45 PLN. No cóż, tanio chyba nie będzie na tej Kubie…
———————————-