Wietnamczycy są wytrawnymi kupcami. Targują się do upadłego. Najpierw łapią klienta, osaczają go i już nie wypuszczają. Najciekawiej, gdy człowiek siedzi sobie grzecznie przy stoliku i sączy kawę, lub sok, lub je śniadanie czy obiad. Wietnamczycy z różnej branży nie dadzą ci spokoju. Najpierw pierwszy z tekturową tablicą, na której ma przypięte okulary przeciwsłoneczne. To nic, że jedne masz na nosie. Zawsze możesz kupić następne – wychodzi z założenia sprzedawca. Następnie przychodzi kolejny ze sztaplem książkowych przewodników. Od Wietnamu, Kambodży, Tajlandii po europejskie stolice. Kupić możesz jaki chcesz. A jak nie ma, to za chwilę pan przyniesie. Kolejno podchodzą kobiety, a to z koralikami, a to z bransoletkami, a to pocztówki, albo owoce. Za chwilę – człowiek z hamakami. Kup – rozwieś między drzewami i odpoczywaj. A najbardziej rozbroił nas pan ze szczotką i pastą do butów, proponując usilnie swoje usługi. Popatrzeliśmy zaskoczeni na swoje sandały za grosze z hipermarketu i wybuchnęliśmy śmiechem.
Absolutnie udany dzień. Wypożyczyliśmy skuter. Nie ma tu jako takich wypożyczalni. Na hotelowej ulicy podchodzisz i pytasz czy mają skutery do wypożyczenia. Albo oni pytają. Jeśli nie mają, to natychmiast dzwonią i ktoś przyjeżdża i pożycza. Dziś do nas przyjechała dość dojrzała kobieta w piżamie. Dla nas to piżama, ale część osób chodzi tu w podobnych ciuchach. Przyjechała i chciała nam pożyczyć skuter. Niestety – nie działo światło stopu. Pomimo jej zapewnień, że „no problem” a także, że „okey”, nie daliśmy się omamić. Poszliśmy kawałek dalej i znowu kolejna próba. Pani z małej knajpy pożyczyła na swój skuter za jedyne 5 dolarów do wieczora.
Sajgon zwiedzamy od kuchni, przejeżdzamy przez kolejne districty, na które miasto jest podzielone. Jest tu ponad 8 milionów mieszkańców, cztery Warszawy, osiem Trójmiast złożonych razem :). Ogromne. Trafiamy w kolejne nieturystyczne dzielnice i radość nasza nie ma granic. Kawa kosztuje dwa, czasem trzy razy taniej. Owoce kosztują często i pięć razy taniej. Od zawsze wszelkie przewodniki i relacje podróżników o tym mówią. My to potwierdzamy, potwierdzamy pijąc drugą kawę w lokalnej knajpce. Siedzimy w dystrykcie 7, Dookoła sami lokalni, zero turystów. Życie toczy się trochę wolniej niż w centrum, a już na pewno wolniej niż w europejskich metropoliach, pomimo że prawie „za ścianą” jest jeden z większych portów w tym rejonie.
Jazda po tym mieście skuterem, w morzu innych skuterów, to czysta adrenalina, to fantastyczna przygoda, zwłaszcza jak się jedzie z takim kierowcą jak mój mąż. Mieliśmy mały wypadek. Prawie stłuczkę. Wietnamczyk uderzył nam lekko w przednie koło. Właściwie nic się nie stało, z uśmiechem na twarzy przeprosił. Wszyscy zajeżdżają drogę wszystkim. Każdy jedzie jak chce. Pod prąd to nic takiego. To norma. Czerwone światło? Aaa, to tylko taka mała, nic nie znacząca informacja. Pierwszych parę skrzyżowań, a fala skuterów w której jechaliśmy pchała nas nie tam gdzie chcieliśmy, a następna fala nie pozwalała skręcić tam gdzie chcieliśmy. Musieliśmy się dostosować do tłumu. Ale już po paru kilometrach, dzielnie dawaliśmy sobie radę. To znaczy ja starałam się nie wiercić z tyłu, a mój kierowca w osobie mojego męża miał oczy dookoła głowy.
Mango i papaje jemy dziś w dużych ilościach. Owoce są wszędzie w tym rejonie Azji przepyszne. Nie zastąpią tego słońca tutaj dojrzewalnie w Polsce.
Rozstrzygnęliśmy dziś odwieczny dylemat kawa czy herbata. W Sajgonie jest to możliwe, ponieważ skwar robi wodę z mózgu. Do zamówionej kawy mrożonej podano nam w dzbanuszku herbatę, żeby sobie dolewać. Całkiem dobre. Mokre i zimne, a to najważniejsze.
Rano kupiliśmy bilety. Jutro wyjeżdżamy z tego miasta. A szkoda. Na Sajgon warto mieć kilka dni. I warto zacząć zwiedzania Wietnamu od południa. Ludzie są tutaj inni, trochę spokojniejsi, trochę łaskawsi, miasto bardziej zielone i przestrzenne. Z drugiej strony gdy zaczniesz zwiedzanie od północy, południe Wietnamu wyda Ci się jeszcze piękniejsze.