Wietnam – czterdziesty szósty dzień wyprawy

Dzisiaj trochę wcześniejsza pobudka. O siódmej rano zostawiamy bagaże w agencji, gdzie kupowaliśmy przejazd do Kambodży. Idziemy na śniadanie po drugiej stronie ulicy. Znamy już tą restauracyjkę z w miarę dobrego jedzenia. Tradycyjny już omlet i bagietka muszą nam zapewnić energię na intensywny dzień zwiedzania. Parę minut przed 8 ruszamy busem, by przez przeszło godzinę krążyć po mieście zbierając kolejnych turystów. W rosnących powoli korkach wyjeżdżamy z Sajgonu. Żegnamy się z tym miastem niechętnie. Dopiero co zaczęliśmy rozpoznawać niektóre budynki i w miarę poruszać się skuterem po zatłoczonych ulicach. Po około 2 godzinach jazdy dojeżdżamy do przystani, z której odpływamy niewielką łodzią.

mekong 130

Płyniemy rzeką, na której toczy się normalne życie. Co jakiś czas widzimy rybaków w małych łodziach wyciągających sieci, barki przewożące różne towary. Odwiedzamy miejsce, gdzie z ryżu wyrabia się ręcznie słodkie wafle, a z kokosów ciągnące się „krówki”. Jest też oczywiście od razu sklepik, gdzie wszystkie te smakołyki można kupić (dwa razy drożej niż w sklepie. Płyniemy dalej przecinając Mekong, szeroki w tym miejscu na pewnie ponad 2 kilometry i dalej odnogą pośród łodzi i przybrzeżnych zabudowań. Brzegi są w wielu miejscach podmyte przez wodę, betonowe umocnienia popękane i obrośnięte wodorostami. Na powierzchni pływają kępy lili, oraz sporo zanieczyszczeń. Przed lunchem przybijamy do brzegu, podjeżdżamy rowerami 10 minut do małej restauracyjki. Posiłek wliczony w cene dzisiejszej wycieczki nie jest zbyt okazały. Malutka zupka i ryż z mikroskopijną ilością kurczaka (z czego połowa tej mikroskopijnej porcji to kości).

mekong 146
Decydujemy się na zamówienie polecanej tu ryby. Bardzo ciekawie podana, podparta na specjalnych patyczkach, smakowicie się prezentuje. Do tego serwowana sałata, liście mięty, makaron i ogórki. Wszystkie te składniki zawija się w papier ryżowy i zjada maczając w sosie z papryki i czosnku. Bardzo smaczne i efektowne danie. Wracamy na łódź, a następnie około godziny płyniemy kolejnymi kanałami i odnogami Mekongu. Mijamy zaskakująco dużo, jak nam się wydaje, kościołów katolickich. W Wietnamie żyje około 8% Katolików.
Czas upływa nam szybko na obserwowaniu życia ludzi. w Can Tho przesiadamy się do autobusu, a następnie promem płyniemy na drugi brzeg. Przeprawa odbywa się sprawnie i szybko. kilkanaście aut i skuterów wjeżdża, my wchodzimy pieszo, a po drugiej stronie ponownie wsiadamy do autobusu.

mekong 194
Dzień dzisiejszy mamy wypełniony w pełni. Kolejnym punktem jest zwiedzenie farmy krokodyli. W betonowych boksach z dużymi wybiegami i stawkami, ogrodzonymi dodatkowo siatką, wygrzewają się różnej wielkości gady. Pogrupowane wielkością robią duże wrażenie. Szczególnie te największe z nich. Widzimy jak wyłupiaste oczy wystają znad wody, a zaraz potem ogromna paszcza…
Po dreszczyku emocji mała orzeźwiająca kawa mrożona (po wietnamsku „ca phe sura da”), a także oglądanie wyrobów ze skóry aligatora. Można wybrać sobie damską torebkę, portfel lub pasek, czy buty. Ceny przystępne – od 200$ w górę.

mekong 172
Największa atrakcja czekała na nas po przyjeździe do hotelu. W zapadających ciemnościach dojechaliśmy na nocleg. Okazało się, że organizator zaplanował nam noc na rzece. Niestety ekscytującą była tylko nazwa miejsca – Mekong Hotel. Unoszące się na wodzie pomosty bujały się, pokoje nie trzymały najmniejszego nawet standardu. Rozumiem taktykę organizatora, aby przywieźć nas tam po zmroku. Gdyby nie ciemności ukrywające kolejne „mankamenty” obiektu, większość turystów uciekłaby tak szybko, jak to tylko możliwe. Ogromna ilość moskitów dopełniała obrazu czekającej nas tam nocy. Nora i tyle. Dobrze, że moskitiera była cała… Jak się okazało później – przeżyliśmy i mamy się dobrze… Jutro będziemy już w Kambodży.